– Banków Żywności w Polsce jest zbyt mało. Wiemy też, że nie zawsze owoce docierają do grup docelowych, ale dystrybuowane są dość dowolnie. Jeśli konsument w małym mieście ma do wyboru: pójść i wziąć owoce za darmo lub kupić je w supermarkecie, to wybierze pierwszą możliwość. Supermarkety wiedzą, w jakiej jesteśmy sytuacji, że jabłko się nie eksportuje, że mamy jego nadmiar. Nie wykazują wobec nas żadnej litości. Płacą nam nisko, a sprzedają po takiej cenie, jaką chcą osiągnąć – mówi Paweł Puncewicz.
System Banków Żywności nie sprawdził się, bo zamiast wycofania z rynku nadmiaru produktów doprowadził do jego zwiększenia. Już w założeniu nie przystawał do potrzeb sadowników. Ministerstwo Rolnictwa interwencyjny skup w Bankach Żywności rozpisało na 150 tys. ton, tymczasem sadownicy powinni wycofać z rynku cztery razy więcej owoców.
– Gdyby chcieć wycofać z rynku nadmiar jabłek, to trzeba byłoby przerabiać je na alkohol lub biomasę – typuje rolnik.
Dziś żaden sadownik nie śpi spokojnie. Do końca lipca musi uporać się z zalegającymi w magazynach owocami, by zrobić miejsce na nowe zbiory. Czy w nowym sezonie wciąż będzie obowiązywać rosyjskie embargo? Zanim się o tym przekona, czujnie śledzi prognozy pogody: czy aby nie będzie marcowo-kwietniowych przymrozków, które potrafią zniszczyć zawiązki owoców, a nawet korzenie drzew. Ubezpieczenie upraw jest na tyle drogie, że rzadko który sadownik może sobie na nie pozwolić.
Najpierw chłodnia
Na pewno w najbliższym czasie trzeba będzie odłożyć nawet te bardzo pilne inwestycje w gospodarstwie.– Inwestycje w dom czy samochód są zawsze w drugiej kolejności, pierwsze jest gospodarstwo. A gospodarstwo sadownicze wymaga ciągłych modernizacji. Kiedy jadę z jabłkami, to często zastanawiam się, czy nie ugrzęznę na drodze, która wymaga utwardzenia, ale czeka w kolejce, bo wcześniej trzeba było zakupić nawozy i zmienić psujące się urządzenia chłodnicze. Musimy mieć urządzenia chłodnicze z regulacją atmosfery, sortownie owoców, wózki widłowe, skrzyniopalety na jabłka, sprzęt do cięcia korzeni. Sprawny ciągnik to podstawowe narzędzie pracy – wylicza sadownik. – Dlatego dziwiły mnie opinie o drogich ciągnikach, którymi rolnicy przyjechali do Warszawy na protest – zauważa. – Tylko takimi mogli do Warszawy dotrzeć, ale przecież w gospodarstwach, obok tych nowoczesnych traktorów, stoją ponad trzydziestoletnie pojazdy.
|
Każdy z pracujących na roli czuje z tą ziemią specjalny związek. – Po dziadku i tacie prowadzę gospodarstwo w trzecim już pokoleniu – mówi Paweł Puncewicz.
Jeśli kryzys w rolnictwie i sadownictwie wywołany embargiem przedłuży się na kolejne sezony, wielu rolników i sadowników będzie zmuszonych do emigrowania w poszukiwaniu pracy do miasta albo za granicę.
– Polska wieś jest absorberem biedy i bezrobocia. A przecież wieś to bogactwo tradycji, to zakorzenienie, osadzenie we własności w regionie, związanie z wiarą, kulturą, strojem ludowym – z tym wszystkim, czego nie chcielibyśmy stracić – mówi dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, socjolog wsi.
Polski rząd nie tylko zaniedbuje interesy rolników, nie tylko odmawia rozmowy o problemach wsi, ale też chce surowo karać za takie próby. W minionym tygodniu na rogatkach stolicy ustawiono znaki drogowe zakazujące wjazdu ciągników. Nie chodzi jednak o troskę o zakorkowane miasto, skoro co miesiąc przejeżdżają przez nie setki rowerów Masy Krytycznej, które w ostatni piątek lutego, w związku z zamknięciem mostu, pojechały przez centrum stolicy.
Polska wieś już i tak się wyludnia. Decydenci nie zdają sobie sprawy, że dramatyczna sytuacja polskich rolników i sadowników nie tylko przełoży się w przyszłości na drogą żywność dla konsumentów, ale też może przynieść nieodwracalne zmiany w strukturze polskiego społeczeństwa.
Irena Świerdzewska |