Wybory prezydenckie w USA wywołują w Polsce zrozumiałe zainteresowanie. Stany Zjednoczone są bowiem najpoważniejszym gwarantem bezpieczeństwa w naszej części świata, co ma szczególne znaczenie wobec zagrożenia ze strony Rosji. Do tego jesteśmy najbardziej proamerykańskim narodem w Europie, a i pretendenci do Białego Domu bardziej niż kiedykolwiek zabiegali o głosy amerykańskiej Polonii. Kiedy nasi Czytelnicy wezmą do ręki ten numer „Idziemy”, wynik rywalizacji między Kamalą Harris i Donaldem Trumpem będzie już znany.
Polscy politycy kibicują tym wyborom zgodnie z istniejącymi podziałami. PiS stawia na Trumpa, PO oczekuje zwycięstwa Harris. O ile zwycięstwo Trumpa może być dla obecnego rządu w Polsce jakimś problemem, o tyle zwycięstwo Harris nie byłoby wielkim kłopotem dla PiS. Nasze relacje z USA za rządów Joego Bidena, gdy u władzy było jeszcze PiS, nie były gorsze niż za rządów obecnej koalicji. Ameryka jest jak lotniskowiec, który nie zmienia kursu z minuty na minutę. Tam przy zmianie władzy nie ma usuwania sympatyków przegranej partii z sądów, urzędów i mediów. To stanowi o stabilności państwa.
Z katolickiego punktu widzenia rządy ewangelikalnego Trumpa były o niebo lepsze od rządów katolika Joego Bidena! Trump jako pierwszy prezydent USA wziął udział w marszu dla życia. Przez mianowanie odpowiednich sędziów do Sądu Najwyższego spowodował uchylenie federalnego prawa do aborcji, które pozwalało nawet na tzw. aborcję przez częściowy poród. Trump zablokował także finansowanie przez USA za pośrednictwem agend ONZ aborcji i antykoncepcji w państwach biednego Południa. Biden w tych sprawach stoi na przeciwległym biegunie, a Harris jest w awangardzie lewicowej rewolucji.
Trump obiecuje zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej już w pierwszym dniu urzędowania. Dla nas zakończenie tej wojny na amerykańskich warunkach byłoby najlepsze. Szczególnie wobec niebezpiecznych planów Wołodymyra Zełenskiego, żeby to Ukraińcy po zwycięstwie nad Rosją zajęli miejsce Amerykanów w bazach w Niemczech i innych krajach Europy (w Polsce też?). Nasze doświadczenia z ukraińsko-niemieckiej współpracy budzą najgorsze obawy, tym mocniejsze, że w obu tych krajach podnosi się roszczenia przeciwko Polsce, m.in. za przesiedlenia mniejszości ukraińskiej i niemieckiej z „ich” ziem. Na plus Trumpowi trzeba zapisać i to, że za swojej prezydentury nie wywołał żadnej wojny. Jego gotowość do szybkiego zakończenia konfliktu rosyjsko-ukraińskiego wynika z planów przeniesienia uwagi na rejon Azji i Pacyfiku. Oby nie kosztem Polski i Europy.
Tym, co może niepokoić w przypadku wygranej Trumpa, jest jego bezkrytyczne wsparcie dla Izraela i środowisk żydowskich. Wbrew rezolucji ONZ „przyznał” on Izraelowi Wzgórza Golan, przeniósł ambasadę USA do Jerozolimy, uznając ją za stolicę Izraela. W sytuacji, gdy Izrael atakuje posterunki ONZ na granicy z Libanem i szykuje się do uderzenia na Iran, powrót Trumpa może być dolaniem oliwy do ognia. W Polsce pamiętamy niechlubną konferencję antyirańską w Warszawie oraz krzywdzącą ustawę 447 podpisaną przez Trumpa bez wahania. Trudno zapomnieć ciągłe ponaglanie nas do wypłaty odszkodowań z tego tytułu, idących w setki miliardów dolarów. Towarzyszyła temu arogancja przedstawicieli Izraela i organizacji żydowskich wobec Polski. Administracja Bidena nigdy do tej sprawy nie wróciła, i lepiej żeby tak zostało. Także obecny ambasador USA w Polsce Mark Brzeziński to zupełnie inna klasa niż to, co prezentowała mianowana przez Trumpa Georgette Mosbacher.
Żaden z kandydatów na prezydenta USA nie jest z naszej perspektywy idealny. Ale wybierano prezydenta dla Ameryki, a nie dla nas.
Z ostatniej chwili: we wspomnienie św. Karola Boromeusza ogłoszono decyzję papieża Franciszka o mianowaniu nowym metropolitą warszawskim abp. Adriana Galbasa SAC. Lepszej nominacji nie można było sobie i Warszawie wymarzyć! Ekscelencjo, możesz na nas liczyć!