Zanim zaczniemy marzyć o podbijaniu Brukseli, musimy uporządkować nasz kraj. Przede wszystkim mentalnie. Różni myśliciele podkreślają, że tu właśnie leży największy problem. Ludwik Dorn mówi o „utraconym poczuciu sprawstwa” przez polskie elity. Środowisko Teologii Politycznej mówi o zgubionej podmiotowości, a dr Barbara Fedyszak-Radziejowska – o niszczącym nas poczuciu niższości. Te diagnozy wyraźnie zmierzają w jednym kierunku i przypominają, że jeżeli nie zaakceptujemy siebie, nie uznając jednocześnie, iż nasz los zależy od nas samych, to nie pomogą nam najwybitniejsi profesorowie w Brukseli.
Z opowieści europosłów wynika jasno, że unijny parlament to instytucja, która – jeżeli pozwolimy – pochłonie każdego bez reszty. I bez widocznych rezultatów. Setki rezolucji, wniosków, opinii, petycji i innych dokumentów dają wybrańcom narodów pole do wykazania się. Tu zażarta walka o jedną poprawkę, tam długa batalia o inną, a za chwilę pracowite budowanie koalicji w konkretnej sprawie. To wszystko oczywiście ma ostatecznie jakieś znaczenie, ale relatywnie niewielkie. Najważniejsze wydają się sprawy światopoglądowe, dotyczące wartości, i tu warto stawiać opór. Należy jednak pamiętać, że przewaga lewicy – skutecznie kolonizującej także chadeków – jest tak wielka, iż jedyną możliwą dźwignią oporu bywa alarmowanie opinii w krajach członkowskich. Taką drogę – eksperta, który monitoruje, przestrzega i alarmuje – wybrał np. niezwykle ceniony europoseł PiS Konrad Szymański. Warto jednak zwrócić uwagę, że gdyby PiS zaangażował się w targi wewnątrz głównego nurtu europarlamentu (tak jak PO), to jednocześnie związałby ręce takim obserwatorom jak Szymański. Są bowiem takie role, które można grać tylko pojedynczo.
Parlament Europejski jest instytucją pozornie demokratyczną, ponieważ nie istnieje europejski naród. Ta pozorność nie przeszkadza mu jednak „korumpować” elit słabych państw, zwłaszcza ze wschodu kontynentu. Jeśli szczytem marzeń przeciętnego polityka jest bilet do Brukseli i towarzysząca mu bardzo wysoka pensja, to prestiż narodowych parlamentów musi ucierpieć. W tej sytuacji nie powinno się żałować środków na działania, które tę dolegliwość mogą złagodzić, a więc np. na zwiększenie zarobków posłów w naszym, polskim Sejmie. Niestety, niewielkie są szanse, że na takie rozwiązanie zgodziłaby się opinia publiczna, stale podburzana przeciwko rzekomo nadmiernym „przywilejom” własnych reprezentantów.
Przekonanie, że można znacząco poprawić nasze położenie poprzez działania w Parlamencie Europejskim, to jedno wielkie złudzenie. Bardzo szkodliwe, bo zdejmujące (pozornie) odpowiedzialność z nas samych. Dlatego nigdy dość powtarzania: los Polski zależy wyłącznie od Polaków, nie od Brukseli czy innego dobrego wujka.
Jacek Karnowski |