Od kiedy mam dzieci w szkole, czyli od trzynastu lat, nie było roku bez jakiejś „reformy”. Raz zdolnego dziecka nie wolno mi było posłać do szkoły, bo do 1 września nie ukończyło sześciu lat – raz inne musiało do niej iść przedwcześnie. Raz kupowałam co rok komplet nowych podręczników dla każdego, bo te sprzed dwóch były już nieaktualne – raz dostawałam za darmo produkt, który też dłużej nie przetrwał. Wciąż zapoznawałam się z nowymi zasadami ocen, testów sprawdzających i rekrutacji do szkół wyższego stopnia. Czy było lepiej? Wątpię. Bywało, że coś udało się dla poddawanych eksperymentom dzieci uzyskać. Częściej była straszna bezradność.
Przez wszystkie te lata nie pamiętam stanowczego nauczycielskiego „nie”. Poza strajkiem w piątek 31 września 2017 r., kiedy ZNP stanął okoniem przeciw rządowi likwidującemu gimnazja i obowiązek szkolny sześciolatków – doprawdy, nic politycznego. Bo nauczyciele nie protestowali, kiedy sześciolatki zmuszano do pójścia do szkół, co dziś skutkuje falą agresji wśród nieradzących sobie w czwartej klasie młodszych o rok uczniów. Nie odmawiali, kiedy wciskano pierwszoklasistom kiepski, pisany na kolanie podręcznik, kiedy cięto programy nauczania i wdrażano ogłupiające testy. Nie wywieszali transparentów, gdy kumulacja roczników sprawiła, że trzeba było tworzyć kilkanaście oddziałów klas pierwszych w szkole, gdzie dotychczas było ich cztery. Ani pisnęli, kiedy prezydent Warszawy podpisywał Deklarację LGBT grożącą demoralizacją ich podopiecznych. Nie powiedzieli: Non possumus – przynajmniej związkowo, głośno i zdecydowanie, bo w kuluarach słychać było sarkanie i narzekanie, co wystarczyło, by rodzice jednak wiedzieli, że nauczyciele również nie są tym wszystkim zachwyceni.
Podjęli strajk teraz. Zostawili uczniów, którzy nie mają się gdzie podziać, którzy pogrążają się w nibywakacyjnej anarchii, którzy stracili grunt pod nogami, których straszy się odwołaniem egzaminów i brakiem klasyfikacji, z którymi nie omawia się próbnej matury, zostawiając ich samych na ostatniej prostej. Którymi się gra i których traktuje się kompletnie przedmiotowo. Dlaczego? Co tak bardzo zabolało nauczycieli?
Cokolwiek to było, trudno mi – wobec ich postawy z ładnych paru minionych lat – stanąć za nimi murem. I tylko, oprócz uczniów, kolejnych rzuconych na stos więzi społecznych mi żal.