Jeszcze niedawno część Polaków oburzała się na zamykanie stoków narciarskich na święta. Dziś – już po świętach – z nadzieją, ale i niepokojem patrzymy na to, co przyniesie nam nowy rok. Jak będzie wyglądał? Tego nie wie nikt. Pewne, jak mawiali przodkowie, są w życiu tylko dwie rzeczy: podatki i śmierć.
Pandemia spowodowała niemałe zamieszanie. Chodzi nie tylko o narciarzy. Ich argumenty „lubię ruch” i „męczę się w domu z powodu koronawirusowych obostrzeń” zaczynają być śmieszne w obliczu nowej mutacji wirusa nadciągającej z Wielkiej Brytanii. Nasi sąsiedzi wprowadzili ostry lockdown wcześniej niż my. Zrobili tak Niemcy, Litwini, Słowacy i Czesi. Włosi, Francuzi i Belgowie od dawna mają godzinę policyjną. U nas nie jest tak ostro.
W każdym społeczeństwie znajdą się ludzie, którzy nie dostosują się do obostrzeń. Jedni nadużywają „wyjazdów służbowych”, inni kpią z zakazów w poczuciu bezkarności. Tak było i tak będzie. Ale u nas grupa tych, którzy lekceważą zarządzenia, jest zbyt duża. Świadczy to chyba również o słabości państwa i jego instytucji. Brak zdecydowanej reakcji na łamanie obostrzeń wynika także z obaw o polityczne skutki takiej decyzji. W dobie mediokracji każdy rząd musi liczyć się ze słupkami poparcia. Proces, który obserwujemy, zachodzi nie tylko u nas. To trend światowy. Trwa jakiś wyścig wzajemnego braku zaufania: do siebie, do władz, do instytucji, do wszystkiego, co reguluje nasze życie i wzajemne relacje. Jesteśmy o krok od rewolucji i anarchii.
Pandemia uderzyła w nas zdrowotnie, gospodarczo i psychicznie. Skutki tego już obserwujemy. Na wiosnę będziemy pewnie świadkami wielkiej eksplozji złości, żalów, depresji i agresji. Nawet najzdrowsi emocjonalnie i psychicznie ludzie są dziś na „wielkim głodzie” interakcji. Od dawna część z nas, głównie młodych, żywi się namiastkami związków, okruchami relacji i kontaktów, podróbką życia duchowego – tak przecież ważnego nawet dla tych, którzy deklarują się jako niewierzący. Izolacja sprawiła, że nie żyjemy dziś społecznie. Spowodowała ujawnienie i pogłębienie wcześniejszego procesu wyjaławiania naszych dusz.
Brak realnych kontaktów międzyludzkich prowadzi do burzenia międzyludzkiej jedności, która i tak już była krucha. Zastanawiające jest, że Polska, kraj, w którym prawie 90 proc. obywateli deklaruje się jako katolicy, jest dziś na wojnie z religią. Coraz większe przestrzenie społeczno-kulturowe świadomie pozbywają się akcentów Bożego Narodzenia. Dla wielu młodych święta to tylko przymus rodzinnego bycia razem przy wigilijnym stole! A Kościół to grupa upolitycznionych ludzi, którzy tylko czegoś zakazują. Ten trudny rok pokazał wiele prawdy o nas samych i o polskim katolicyzmie.
Obyśmy w nowym roku znaleźli siły, aby to zmienić. Tego życzę Państwu i sobie!