Złoto, złoto, złoto! Opanowało umysły i serca. Gdyby udało się je zdobyć, bylibyśmy pewnie świadkami siatkarskiej fety, która ciągnęłaby się do zimy. Bo najpierw wielodniowe powitanie, spotkania siatkarzy z najważniejszymi politykami, potem wielki mecz siatkówki na Stadionie Narodowym, co promowałoby stadion i jego budowniczych. A potem historie tych chłopców, każda z osobna human story, by udowodnić, że Polak potrafi bez względu na okoliczności, co działałoby krzepiąco w nadchodzącym kryzysie. Siatkarze nieudanym występem zniweczyli te wspaniałe plany. I owszem, można mieć do nich pretensje, bo przecież wiadomo, że stać ich na dużo więcej. Ale też trudno nie przyznać im racji, gdy mówią, że taki jest sport, że nie wiedzą, co się stało z ich formą w Londynie. Że choć dawali z siebie wszystko, to nagle im nie wychodziło.
Gorączka olimpijskiego złota nie powinna przysłaniać nam tego, z jaką drużyną mamy do czynienia – i z jakimi osiągnięciami. Gracze zapłacili za nie wysoką cenę. Nie może być tak, że wartość tych ludzi przeliczamy na złoto. Tylko na złoto i nosimy ich na rękach wtedy, gdy wygrywają. Ich wartość tkwi zupełnie gdzie indziej. Oto Marcin Możdżonek, ponaddwumetrowy olbrzym, kapitan polskiej reprezentacji, poświęca swój talent i wolny czas, grając w siatkówkę z dziećmi. Pewnie trudno sobie nawet wyobrazić, ile to znaczy dla tych maluchów. Dla ilu kontakt z gwiazdą będzie życiowym przełomem. W tym sensie Marcin Możdżonek to wartościowy człowiek. Człowiek na medal i to złoty.
Nie miał złotego blasku, a zrobił największe chyba wrażenie medal Zofii Noceti-Klepackiej. Wywalczony brąz dla chorej dziewczynki Zuzi. Okazało się przy okazji, że dobro może być wyśmienitym środkiem dopingowym i to ono daje blask, przy którym nawet blask złota blednie. Warto pamiętać o tych prawdach, niemal banałach. Zwłaszcza w gorączce.
Dorota Gawryluk |