Wspólna deklaracja premierów Polski i Izraela zakończyła najpoważniejszy konflikt polityczny Polski od wielu lat. Konflikt dużo groźniejszy niż spór z Komisją Europejską wokół reformy wymiaru sprawiedliwości. W sprawie ustawy o IPN Polska mierzyła się bowiem ze środowiskami, których wpływ na bieg spraw ma zasięg globalny. Ze środowiskami, które bardzo liczą się na amerykańskiej scenie politycznej, dla nas – ze względów bezpieczeństwa – absolutnie kluczowej.
Uzyskaliśmy od premiera Izraela Benjamina Netanjahu uznanie, że za zbrodnie niemieckie odpowiadają Niemcy. Uzyskaliśmy podkreślenie polskiego wysiłku na rzecz ratowania Żydów. Uzyskaliśmy wreszcie uznanie, że obok antysemityzmu istnieje także antypolonizm. Ten ostatni punkt jest być może najcenniejszy, bo przecież słowo „anypolonizm” do tej pory otaczała, nie tylko na świecie, ale i w Polsce, aura pewnej podejrzliwości. Owszem, można sobie wyobrazić oświadczenie dalej idące, np. jasno zwracające uwagę na polskie cierpienia wojenne, niemal równie bezprecedensowe jak żydowskie. Ale i tak dużo udało się wynegocjować. Każdy, kto zna kontekst sytuacji, wie, że uzyskanie jakiegokolwiek izraelskiego ustępstwa w kontekście Holokaustu jest wielkim osiągnięciem dyplomatycznym. To się praktycznie nie zdarza. A o tym, że jest to osiągnięcie, świadczą także krytyczne głosy w Izraelu, oceniające, iż „polska opowieść wygrała”.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 27 (665), 8 lipca 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 18 lipca 2018 r.