Bycie skrajnym jest czymś negatywnym. Należy wszak być umiarkowanym, wyważonym, wsłuchującym się w racje różnych stron. Tyle że coraz częściej obserwujemy różne karykatury tej drugiej postawy. Umiarkowanie okazuje się nie być cnotą, o której mówi katechizm, ale maską skrywającą dość „umiarkowane” zdolności pojmowania rzeczywistości albo brak odwagi, by się zaangażować po stronie prawdy i sprawiedliwości. Zdarza się też, że za postawą fałszywego bycia wyważonym kryje się niechęć do uczciwego przyznania się do błędów, do tego, że stanęło się po złej stronie. Można by podać niejeden przykład ludzi, którzy szmacili się w komunie, a potem nigdy nie uderzyli się w piersi, ale „ważyli” racje, że niby nic nie jest czarno-białe i nie należy urządzać „polowań na czarownice”. Swoją drogą ciekawe, że wielu z tych, którzy w ten właśnie sposób bronili PRL-owskiej komuny, dziś mają rewolucyjny zapał „demokracji” walczącej, by „opiłowywać”, rozliczać, oskarżać i aresztować…
W Kościele też, niestety, nie brakuje „wyważonych”. Integralne głoszenie Ewangelii i tego, co wynika z dwutysiącletniej Tradycji Kościoła oraz nauczania Magisterium, określane bywa wprost albo w sposób zawoalowany fundamentalizmem i ekstremizmem. To nic nowego; sam Jezus uważany był za kogoś, kto głosi „ekstremistyczne” poglądy. Tyle że w tamtych czasach nie mówiono o „ekstremizmach”, ile raczej o byciu opętanym. „On tylko przez Belzebuba, władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy” (Mt 12, 24) – atakowali Jezusa faryzeusze. Tak wtedy, jak i dziś w tego rodzaju atakach brakuje elementarnej logiki. Bo przecież nie o prawdę, czyli o zgodność sądów z rzeczywistością, chodzi, ale o przypinanie łatek, przylepianie brudu oszczerstw, o postawienie na swoim.
„Umiarkowani” ludzie Kościoła próbują zmienić Kościół. Oczywiście twierdzą, że na lepsze. W związku z tym dokonują karkołomnych wywijasów egzegetycznych, by udowodnić, że w niektórych tekstach nie jest napisane to, co zostało napisane. A kiedy nie da się wykręcić kota ogonem, uczenie przekonują, że może i tak stoi napisane, ale przecież nauka Kościoła się rozwija i musimy podążać za „natchnieniami” Ducha Świętego. Tyle że dawniej niektóre „rozwijania” były nazywane herezją. Dziś niektórzy przekonani o swoim bezpośrednim kontakcie z trzecią osobą Trójcy Świętej próbują wsadzić w nauczanie Kościoła ideologię gender/LGBT. Nie lubią św. Pawła. Sugerują, że apostoł narodów był mizoginem i – co jeszcze gorsze – homofobem, a zatem to, co w Liście do Rzymian pisze o homoseksualizmie, należy głęboko przeinterpretować albo po prostu odrzucić.
W perspektywie społeczno-politycznej mówi się o symetrystach, którzy twierdzą, że równo, obiektywnie rozdzielają winy i zasługi pomiędzy różne obozy polityczne. Innymi słowy, są bliscy powiedzonka, że prawda
leży pośrodku. W ludowej formie symetryzmu mówi się, że „oni wszyscy tacy sami; myślą tylko, jak się dorwać do koryta i nakraść”. Nierozumne gadanie! A co do prawdy, to leży ona tam, gdzie leży. Symetrysta jednak, kiedy posłucha, jak traktowano urzędniczki z Fundacji Profeto i ks. Michała Olszewskiego, skrzywi się, że no, było tu trochę przesady, ale zaraz doda, iż w tej Fundacji Sprawiedliwości nie wszystko było jasne. Tak! A stan wojenny nie był dobrym rozwiązaniem, ale Jaruzelski miał swoje racje, a poza tym był patriotą. Zauważmy też, że w pewnych mediach często można spotkać sformułowanie „skrajna prawica”, ale nigdy „skrajna lewica”.
Fałszywe umiarkowanie chętnie stroi się w piórka miłości. Bo ci, których „umiarkowani” uważają za skrajnych, to oczywiście „nienawistnicy”. Tym bardziej trzeba uczyć się miłości od „radykalnego” Jezusa, a nie od współczesnych ideologów i cyników, którzy diabolicznie wykrzywiają znaczenie słów.