Pierwszy efekt dolania oliwy do ognia był taki, jak można było przewidzieć: tabloidy przez kilka dni odpowiadały ogniem, jeszcze bardziej nagłaśniając sprawę. Nie można wątpić, że Tusk i jego doradcy efekt ten przewidzieli. Zdecydowali się jednak zapłacić tę cenę, bo tak naprawdę cel leży zupełnie gdzie indziej. Nie chodzi o wygranie jakiegokolwiek procesu, ale o przestraszenie redaktorów naczelnych. Zatrudnienie Giertycha – człowieka z dalszej, ale jednak orbity władzy – jest bowiem swego rodzaju wypowiedzeniem wojny. Jest także sygnałem skierowanym do właścicieli i wydawców, by przyjrzeli się aktywności swoich dzienników, z wyraźną sugestią, że jeżeli tego nie zrobią, mogą narazić się na niełaskę.
W polskich warunkach, niestety, tego typu sygnały mogą okazać się skuteczne. Bo wydawcy zależą dziś od władzy bardziej bezpośrednio, niż nam się wydaje. W obliczu spadku dochodów ze sprzedaży tytułów i kryzysu na rynku reklamy, coraz większą część dochodów mediów stanowią transfery ze sfery administracyjnej: reklamy spółek skarbu państwa, ogłoszenia samorządów, dotacje na różnego rodzaju „promocje” i „konkursy”. Warto też podkreślić, że nawet zachodnie koncerny niespecjalnie poczuwają się do obowiązku strzeżenia wolności mediów, traktując Polskę inaczej niż traktują rynki macierzyste. U nas starają się przede wszystkim zarabiać pieniądze, niespecjalnie dbając np. o równowagę przekazu.
Ciekawy wątek ujawnił kilka dni temu Piotr Zaremba. Jak napisał w portalu wPolityce.pl, premier Tusk poskarżył się kiedyś na „Dziennik” – wówczas gazetę Axela Springera – kanclerz Angeli Merkel. Nie wiadomo, jaki był bezpośredni efekt tego donosu, ale faktem jest, że dziennik wykonał w czasie swojego istnienia kilka wolt, a ostatecznie został sprzedany i zredukowany do roli dodatku przy „Gazecie Prawnej”.
Obawę naczelnych tabloidów – dziś stanowiących relatywną oazę politycznego balansu – przed reakcją wydawców dało się już zresztą zauważyć: wyciąganie i podkreślanie przez tabloidy kontrowersyjnych wypowiedzi Giertycha z przeszłości jest sygnałem do właścicieli, zwłaszcza zagranicznych: zobaczcie, kto nas atakuje, zobaczcie jego dossier.
Śledźmy uważnie finał tej sprawy. Stawka jest bowiem wyższa niż tylko wynik kilku potencjalnych procesów sądowych.
Jacek Karnowski |