Czasy się zmieniły. Przywódcy sowieccy uznali – świetnie to opisała Jadwiga Staniszkis w swym „Postkomunizmie” – że panowanie oparte na tępej propagandzie, tłumienie w społeczeństwie inicjatywy indywidualnej, przedstawianie opinii zachodniej ekonomicznej katastrofy jako dobrobytu – to droga donikąd, hamulec dla pozycji i rozwoju ich państwa. Bynajmniej nie uznali komunizmu za zło, ale przeciwnie – uznali, jak to kiedyś powiedział Mieczysław Rakowski, że w tej formie wyczerpał już zdolności dalszego rozwoju. Zdecydowali się więc na fasadę demokracji, by skuteczniej izolować zarodki opozycji i krytykę społeczną w społeczeństwie zachowującym pozory otwartej debaty, na uruchomienie elementów rynku – by odblokować zdolność rozwoju, przy zachowaniu kontroli władzy nad działalnością gospodarczą prywatnych albo formalnie prywatnych przedsiębiorców na odejście od systemu monopartyjnego – by już nie straszyć zachodniej opinii rewolucją.
Nowa postsowiecka Rosja szuka dziś nowych użytecznych idiotów. Tym razem szuka ich na prawicy. Politycy tacy jak: Marine Le Pen, Nigel Farage czy Heinz-Christian Strache są zachwyceni deklamacjami Putina o antyamerykańskiej współpracy państw Europy, o narodowych interesach, porządku i wartościach chrześcijańskich. Nie widzą, że Rosja jest ciągle rządzona przez kastę sowieckiej nomenklatury, która przekazuje władzę swym wykształconym na Zachodzie dzieciom i wnukom, a Rosjanie, którzy próbują mówić prawdę o zbrodniach komunizmu na ich narodzie – są traktowani jak zagraniczni agenci. Nie widzą też, że cała Rosja upstrzona jest pomnikami Lenina, którego mauzoleum dominuje nad moskiewskim Placem Czerwonym, a patronem rosyjskiego wywiadu jest Feliks Dzierżyński.
Marek Jurek |