„Armagedon. Masakra. Apokalipsa. Tak było w sklepach w ubiegłą sobotę” – donosi portal Money.pl o wydarzeniach sprzed tygodnia, gdy rzekomy wzmożony ruch w sklepach spowodowany był tylko fałszywym alarmem. „Puste półki, pieczywo wymiecione do ostatniego okruszka, smętne resztki dokładnie przebranych warzyw i owoców” – relacjonuje dziennikarka, ponoć według relacji czytelników.
Pod artykułem widnieją już wpisy samych klientów: „Byłem w sobotę, z resztą jak co tydzień, w jednym z ‘moich’ marketów spożywczych, tak około 18:00. Żadnej apokalipsy nie było, ludzi nawet niezbyt wielu. Nie wypisujcie więc głupot, że nadszedł koniec świata. Jedźcie do Niemiec, może się wam oczy otworzą”. Za o wiele ważniejszy uważam jednak ten: „A ja się cieszę. W końcu żona jest w domu, możemy rodzinnie spędzić dzień na rowerkach. Za obchodzenie zakazu powinny być milionowe kary”.
Jeśli wierzyć sondażom, większość klientów jest za zakazem niedzielnego handlu – potwierdza to choćby 500 tys. podpisów pod projektem ustawy. Niezależnie od ich trzeźwych ocen już od poniedziałku zacznie się podliczanie strat z tytułu wstrzymania handlu na dobę. Mam nadzieję, że w rachubach tych i żalach nad kasjerkami, które ponoć czekają zwolnienia, uwzględnione zostaną podwyżki, które swoim pracownikom dała jedna z dużych sieci, i wydłużenie czasu pracy w pozostałe dni prze inną sieć. Jeśli ktoś od poniedziałku do piątku między godz. 6 a 23 nie jest w stanie zrobić zakupów, zamiast wieszać psy na władzy, powinien sam nad sobą się zastanowić.
Słychać opinie, jak to ustawa jest partacko napisana. Owszem, jest – delikatnie mówiąc – niedoskonała, wprowadza chaos i mnóstwo w niej nieścisłości. Ale za wykorzystywanie luk prawnych odpowiedzialność powinni ponosić nie legislatorzy, ale pracodawcy. Niekoniecznie w świetle prawa, chodzi o moralną odpowiedzialność. Jeśli bowiem ktoś nie chce zrozumieć intencji ustawy, która ujmuje się za potrzebami tych, którzy chcą mieć wolny dzień w tygodniu, świadczy to o nim jako o człowieku.
Polityków PO upominających się o przywrócenie handlowych niedziel przewodniczący „Solidarności” Piotr Duda odsyła w niedzielę na kasę jako wolontariuszy. Ja dodałabym ten sam postulat wobec klientów mówiących, że jak ktoś nie chce robić zakupów niedziele, niech nie robi, ale im niech nie zakazuje. Amerykanie w takiej sytuacji mówią: „Moja wolność machania rękami kończy się przed twoim nosem”. Trzeba od czasu do czasu zobaczyć coś więcej niż czubek własnego nosa i wczuć się w sytuację tych, którzy niedzieli nie spędzą z rodziną, bo muszą obsłużyć ich w sklepie. I cóż, że dostaną za nią wolne we wtorek, skoro reszta rodziny będzie wtedy w szkole i w pracy.
W „prawdziwie apokaliptyczną” sobotę, czyli poprzedzającą faktycznie nową od handlu niedzielę, byłam w Arkadii. Mnóstwo ludzi, mnóstwo młodzieży. Ale ani mniej, ani więcej niż w każdą inną sobotę, kiedy tam bywałam. Za podsumowanie niech posłuży komentarz trojga nastolatków, którzy gdy uświadomili sobie, że nazajutrz niedziela bez handlu, zaczęli obśmiewać zapędy Polaków do robienia w takich sytuacjach zakupów jak na tydzień wolnego. „Ludzie, kupujcie, bierzcie chleb, bo zaraz okruszek na okruszku nie zostanie! I cukier! Koniecznie cukier! I jajek ze dwa mendle! Następna taka możliwość… dopiero pojutrze!”. Nic dodać, nic ująć.