Ostatnio zostałem zaproszony przez niemieckie stowarzyszenie „Arka” z wykładem do Poczdamu. Ucieszyłem się na tę okazję, gdyż wiele słyszałem o inicjatywach tej katolickiej organizacji, która zasłynęła jeszcze w czasach komunizmu, promując chrześcijańską kulturę na terenie NRD – był to ewenement, przez który jej założyciele nieraz mieli kłopoty ze służbami. W tym roku mija 30 lat od powstania „Arki” i okazuje się, że organizowane przez nią cotygodniowe spotkania i debaty na temat religii, filozofii, kultury znowu stały się bardziej potrzebne w tym dość trudnym dla chrześcijan kontekście europejskim. Na spotkania przyjeżdżają słuchacze nie tylko z Poczdamu i okolicznych miast, ale również – dość licznie – z Berlina. Już samo to, że odbywają się one w pięknym i nieco nostalgicznym mieście, do którego ściągają turyści z całego świata, aby obejrzeć słynny zespół parkowo-pałacowy Sanssouci, stanowi kolejny powód, by tu przyjechać.
W regionie Brandenburgii, gdzie katolików jest jak na lekarstwo (w samym Poczdamie jest ich 5 proc.), ludzie znają się z niedzielnych Mszy, na które nieraz muszą jeździć po 30 km. Z braku wiernych kilka parafii łączy się tu w jedną i w jednym wybranym kościele sprawowana jest służba Boża. Tak jest z katolicką parafią Świętych Piotra i Pawła w Poczdamie, do której od kilkunastu lat należy kilka innych z sąsiednich miast i która patronuje właśnie „Arce”. Te małe wspólnoty katolickie nieraz mimochodem i zmuszone przez sytuację, w jakiej się znalazły, zamykają się w swoim hermetycznym środowisku, co nie służy ich członkom. Żeby jednak czuć się częścią Kościoła powszechnego, na który składają się również żywe i młode wspólnoty kościelne, ważne są takie inicjatywy, jakie promuje „Arka”.
Na spotkanie, podczas którego miałem przedstawić moją książkę o katolickim dziennikarzu i męczenniku nazizmu Fritzu Gerlichu, którego proces beatyfikacyjny wkrótce rozpocznie się w Archidiecezji Monachium i Fryzyngi, przybyło jednak dużo osób zainteresowanych Polską, co z pewnością nie było spowodowane tym, że Gerlich urodził się w Szczecinie. Słuchacze przybyli z różnych miast Brandenburgii, bo chcieli więcej dowiedzieć się o polskim rządzie, o tym, jak to właściwie jest z tą demokracją w Polsce – bo z niemieckich mediów można tylko usłyszeć, że za wschodnią granicą panuje system autorytarny – czy wciąż jest w Polsce tylu księży i tyle Mszy jednego dnia w kościołach.
Wzruszające były również osobiste rozmowy z osobami, które podchodziły do mnie i opowiadały o swoich relacjach z Polską. Jedna starsza pani mówiła, jak za czasów NRD ujęła się za Polakami w pracy, gdy szef jej zakładu cieszył się z wprowadzenia stanu wojennego w Polsce, i przez to została wyrzucona z pracy. Inna pani opowiadała, że od kilkudziesięciu lat w każde wakacje jeździ z rodziną do Polski, zwiedzając po kolei wszystkie jej zakątki, bo takich skarbów religijnych i kulturowych jak Polacy to nie ma nikt inny. Na spotkanie przyjechał też młody człowiek z Berlina, który wcześniej studiował w Warszawie i który jest wielkim fanem polskiego katolicyzmu, z egzemplarzem tygodnika „Idziemy” w ręku! Powiedział, że Polska to wspaniały kraj, do którego jeździ on najczęściej, jak się da, aby poczuć to, czego w Niemczech brakuje.
Czułem się trochę jak niemiecki ambasador Polski w Niemczech, niezasłużenie odbierając pochwały na jej cześć. Z drugiej strony bardzo cieszy, że pomimo tak silnej propagandy medialnej Polska cieszy się taką sympatią pośród jej zachodnich sąsiadów – zwyczajnych obywateli. Ale przecież to właśnie Kowalski i Schmidt budują w praktyce dobre relacje między sąsiadami, a nie pompatyczne deklaracje polityków, które przy pierwszej lepszej różnicy w postrzeganiu niektórych spraw przestają cokolwiek znaczyć.
Stefan Meetschen |