Wybory – w ocenie prezydenta RP przeprowadzone zgodnie z „regułami prawdy, które obowiązywały PKW” – nie przyniosły radykalnych zmian w samorządach, pominąwszy niespodzianki np. w Słupsku i Wadowicach. Pokazały za to, jak źle mogą funkcjonować pod rządami PO-PSL tak ważne instytucje państwowe jak PKW oraz jak postępuje korozja demokracji w Polsce. Okazało się bowiem, że nie ma nic niepokojącego w niespotykanej dotąd liczbie głosów nieważnych czy w karygodnym niedoinformowaniu wyborców co do zasad prawidłowego oddawania głosów. A już wyborcze „fałszerstwo”, mimo 1,5 tys. skarg wyborczych, jest słowem wręcz zakazanym.
Ważne jest to, co pokazało powyborcze
status quo w samorządach. Po pierwsze, że PO wciąż zmniejsza swój stan posiadania, co jednak nie przekłada się na udział PiS w sprawowaniu władzy. W Polsce bowiem ma ją tylko ten, kto ma zdolność do zawierania koalicji lub wygra na tyle wysoko, by rządzić samodzielnie. A po drugie, że chrześcijańskiemu z deklaracji PSL bliżej dziś do centrolewicowej PO niż do prawicowego PiS, co pokazało choćby grudniowe przyjęcie grupy posłów z Twojego Ruchu (Palikota) właśnie do PSL.