Szczególne zdumienie może budzić ten ostatni akt nagłej niesubordynacji wobec Rosji, która od Polski – niczym od chłopca na posyłki – zażądała w tej sprawie wyjaśnień.
Reakcję ambasady Rosji można zrozumieć. Polska pod wodzą Donalda Tuska od lat, przy różnych okazjach i na różne sposoby, swoją uległością – przykładem kwestia powrotu wraku prezydenckiego samolotu do Polski – rozzuchwalała Rosjan. Przypomnijmy: to platformerscy radni stolicy twierdzili, że usunięcia Czterech Śpiących mogą domagać się tylko „nieodpowiedzialni radykałowie z PiS”. Na to, by pomnik po renowacji na nowo lśnił przy placu Wileńskim, wyłożyli z kasy stolicy 2 mln zł. A tu taki afront?
|
Wbrew temu, co twierdzi strona rosyjska i co dotąd twierdzili włodarze stolicy z Hanną Gronkiewicz-Waltz na czele, umowa między Polską i Rosją o grobach i miejscach pamięci ofiar wojen i represji z 22 lutego 1994 roku nie wymusza na Polsce konieczności uzyskania od Rosji pozwolenia na cokolwiek, co dotyczy tego akurat pomnika. Nie wymaga nawet – co ostatnio przyznał Andrzej Kunert, sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – wzajemnych konsultacji, a jedynie „obowiązku wzajemnego informowania się”.
Umowa z 1994 roku zawarta została w związku z planowanym rozpoczęciem ekshumacji w Katyniu i dotyczy w swojej istocie upamiętnienia miejsc spoczynku ofiar wojen oraz objęcia ich ochroną. Twierdzenie, że obejmuje także ochronę pomników wdzięczności i braterstwa broni żołnierzy Armii Czerwonej i żołnierzy polskich, jest jedynie nadinterpretacją strony rosyjskiej.
Na placu Wileńskim i w jego okolicach nie jest pochowany żaden czerwonoarmista. Wręcz odwrotnie – cały rejon, gdzie przez lata stał pomnik, ocieka męczeńską krwią Polaków, którzy padli ofiarą NKWD. Braterstwo broni żołnierzy polskich i radzieckich było i pozostanie fikcją. A że redaktor Seweryn Blumsztajn z „Gazety Wyborczej” za młodu umawiał się, a może i chciałby nadal umawiać się w cieniu Czterech Śpiących na randki? To jego prywatna sprawa.
Radek Molenda |