Namnożyło się „odważnych”, którzy chcą – jak twierdzą – pokazywać Kościół od zakrystii. Zastanówmy się jednak nad samym wyrażeniem „od zakrystii”. Miałoby ono wskazywać na to, co dzieje się w Kościele, wśród duchownych, a co jest ukryte przed wzrokiem wiernych. Bo przychodzący do świątyni widzą jakoby jedynie Kościół od ołtarza, czyli Kościół oficjalny, uroczysty, wykreowany na potrzeby wiernych – czyli jakoby nie do końca prawdziwy. Kościół od zakrystii natomiast to byłaby jakaś głębsza, ukryta prawda o księżach.
Zakrystii w swoim życiu widziałem wiele, a najbliższa jest mi zakrystia w parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mińsku Mazowieckiem, gdzie od czwartego roku życia byłem ministrantem. I dochodzę do wniosku, że wyrażenie „od zakrystii” na wskazanie tego, co zakryte przed wiernymi, nie jest najszczęśliwsze. W zakrystii powinno panować względne milczenie, bo przecież zakrystia sąsiaduje z prezbiterium, gdzie odprawia się Msze i gdzie jest tabernakulum. Tym niemniej w zakrystii wiele się dzieje. Jest zakrystianin albo zakrystianka, którzy mają sporo różnorakiej pracy. Są ministranci – od małych chłopców, do panów już w pewnym wieku. W mojej rodzimej parafii w niedziele i święta służba ołtarza jest bardzo liczna. Do zakrystii przychodzą też parafianie, by załatwiać różne sprawy. Słowem, zupełnie nie kojarzy mi się ona z miejscem ustronnym, gdzie mogłyby dziać się jakieś tajemne rzeczy.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 40 (678), 7 października 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 25 października 2018 r.