Pytanie postawione w tytule większość z nas zapewne kojarzy z aukcją i licytacją. Niestety, internetowy świat obserwujących i udostępniających przeniósł nam klimat domu aukcyjnego nie tylko do portali społecznościowych, ale też do serwisów opinii czy gazet. Widząc dziesiątki publicystów analizujących jedno wydarzenie, a jednocześnie rywalizujących ze sobą o to, czyj tekst będzie cieszył się największym zainteresowaniem, czuję się jak w księgarni, w której wszystkie książki opowiadają jedną i tę samą historię i trwa wyścig o to, który egzemplarz zostanie sprzedany. Proszę wyobrazić sobie półki uginające się od książek „O co chodzi w Kopciuszku”. Wielu autorów postawi na ciekawą okładkę, inni będą pewni sukcesu ze względu na nazwisko i renomę, jaką zdobyli przez lata. Kilku przyciągnie czytelnika przystępnym językiem, prześmiewczym komentarzem, satyryczną grafiką. Wszystkie te zabiegi, które dodają atrakcyjności tekstom, są jak najbardziej na miejscu. Ostatecznie jednak najważniejsze jest pytanie, czy to, co znajdziemy w treści, przekona nas do zakupu konkretnej książki. I tutaj zaczynają się schody. Jak napisać i powiedzieć o tym tak, by to nas zapamiętano? Odpowiedź jest prosta: zaskoczyć i zszokować.
Pamiętam, jak dyskutowano o zarzutach pod adresem Jana Pawła II, który jako krakowski kardynał musiał reagować na problem pedofilii w swojej diecezji. Wśród głosów specjalistów było wiele dobrych tekstów o tym, że nawet Karol Wojtyła – dziś święty – jako człowiek nie był wszechwiedzący i wolny od błędów, co nie znaczy, że cokolwiek tuszował. Jak na tym tle, w katolickim światku, napisać coś nowego? Znalazłam taką próbę wybicia się, sugerującą, że św. Jan Paweł II mógł korzystać ze swoich talentów aktorskich w tworzeniu własnej chwały i popularności. Autor sam był ciekaw, na ile zostało to wykorzystane również w procesie umierania papieża. Można złapać się za głowę – a można i dać się złapać na taką innowacyjną (?) analizę. To tylko przykład, a nazwisko autora pominę przez sympatię dla człowieka, który mądre rzeczy też pisuje.
Czytając artykuły publicystyczne, warto pamiętać, że wszystkim nam zdarza się ulegać konkurencji popularności, zwłaszcza gdy staje się ona sposobem na życie. Za głowę łapałam się również, czytając, że krzyż z puszek po piwie po katastrofie smoleńskiej był głosem pokolenia, które nie chciało tak mocnej obecności Kościoła w przestrzeni publicznej. To jakby w tym naszym wcześniej wspomnianym dziele „O co chodzi w Kopciuszku” w ramach wyścigu na najatrakcyjniejsze treści uznać, że wychowywana przez macochę dziewczynka tak naprawdę może być sprawcą przemocy w domu. Wyssane z palca? Niczym niepoparte? Oderwane od rzeczywistości? Możliwe. Ale za to nikt nigdy wcześniej nic takiego nie napisał. Jest więc szansa na popularność tekstu.
Dobiega końca sezon ogórkowy (jeśli coś takiego w ogóle nadal istnieje). Od września wracamy do zwykłej aktywności i śledzenia bieżących wydarzeń. Nie dajmy sobie zawrócić w głowie.