Platforma Obywatelska, przygotowując się do coraz bardziej nieuniknionego oddania władzy, zmieniła w czerwcu na wniosek prezydenta Komorowskiego ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Wprowadziła przepisy odbierające przyszłemu Sejmowi (czyli obecnej izbie) prawo wyboru dwóch sędziów Trybunału Konstytucyjnego. W ten sposób PO chciała zabetonować w Trybunale liberalną większość. (Używając tego określenia, nie chcę przypisywać jakichkolwiek afiliacji partyjnych sędziom. Tylko ludzie, którzy nie mają poglądów, nie mogą zrozumieć, że ludzie z natury poglądy mają. W Stanach Zjednoczonych żaden sędzia Sądu Najwyższego nie jest republikaninem lub demokratą, ale każdy jest konserwatystą lub liberałem, i jako tacy są wybierani).
To, co się potem stało – wybór przed wyborami sędziów, na miejsce tych, których kadencja miała się skończyć wiele tygodni po wyborach – było nie tyle zwyczajnym, ile brutalnym nadużyciem władzy.
Zwolennicy prezydenta Komorowskiego byli tak pewni siebie, że nie raczyli nawet zmienić regulaminu Sejmu, określającego sposób powoływania najważniejszych organów w państwie. Tymczasem regulamin – właśnie według wykładni Trybunału Konstytucyjnego – ma rangę ustawy, łamanie go jest zwykłym bezprawiem. Donald Tusk powiedział w czasie jednej z awantur, które wywoływał jako lider opozycji w czasach IV Rzeczypospolitej, że jest chłopakiem z podwórka i wie, że wygrywa ten, kto uderzy pierwszy. Bronisław Komorowski chciał być takim Tuskiem, był przekonany, że jego nadużycie władzy okaże się „skuteczne” i nie spotka się z żadną reakcją. Jednak nowa większość zdecydowała się zareagować, i to symetrycznie. Sejm unieważnił wszystkie wybory, które dokonały się po czerwcowym zamachu na prawo o Trybunale Konstytucyjnym.
Zastosowane przez nową większość środki były jedynym sposobem na przywrócenie pierwotnego stanu prawnego. W tym momencie Platforma mogła bowiem przyjąć kompromis, który zasugerowała Kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy. Mogła ponowić kandydatury trzech sędziów, których Sejm poprzedniej kadencji miał prawo wybrać (choć zrobił to już po przyjęciu destabilizującej Trybunał ustawy). Mogła w ten sposób nie tylko obronić ich miejsca w Trybunale, ale przede wszystkim naprawić zło, które wyrządziła Rzeczypospolitej, zachowując to, co miałaby, gdyby prawa nie naruszała. I przede wszystkim mogła wziąć udział w odbudowie autorytetu polskiego sądu konstytucyjnego. Zgodnie jednak ze swoją ustaloną praktyką – wybrała awanturę. Tak jak w czasie parlamentarnego puczu grudniowego, gdy próbowała w czasach IV Rzeczypospolitej utworzyć anty-Sejm i wywołać (co najmniej) zimną wojnę domową w państwie.
Nie po raz pierwszy okazało się, że polityka w wydaniu partii Tuska i Kopacz to tylko walka o władzę, w której instytucje Rzeczypospolitej zasługują na szacunek o tyle, o ile do nich „należą”. W tej sytuacji większości parlamentarnej pozostało już tylko dokonać wyboru pięciu sędziów Trybunału. Kompromis ma to do siebie, że jeśli jest prawdziwy, to nikogo na siłę zmusić do niego nie można.
Marek Jurek |