Niedawno pisałem o lansowanej w Niemczech przez media i polityków tzw. kulturze powitania (Willkommenskultur) w stosunku do imigrantów. Cóż, życie szybko pokazało, że jeżeli zamiast faktów do głosu dochodzi tylko ideologia, to w końcu życie samo obnaży prawdziwe oblicze problemu. I tak już niemieccy politycy zaczynają mówić o „kulturze pożegnania” (Verabschiedungskultur) w związku z niemożliwością zintegrowania w tak krótkim czasie tak ogromnej rzeszy napływających muzułmanów. Już teraz bowiem politycy i media głównego nurtu zaczynają mówić otwarcie: muzułmanie przybywający do Niemiec nie stosują się do obowiązującego prawa. Więcej, stosują swoje własne, i to w brutalny sposób wobec chrześcijan i jazydów, którzy wraz z nimi przybyli do „wymarzonego raju”.
Muzułmanie przybywający do Niemiec
nie stosują się do obowiązującego prawa,
ale stosują swoje własne
Prześladowania chrześcijan ze strony muzułmanów, jakie są już na porządku dziennym w ośrodkach dla uchodźców na terenie praktycznie całego kraju, są bardzo niepokojące. Napływają stamtąd skargi chrześcijan na molestowanie, bicie i mobbing ze strony muzułmanów, którzy narzucają prawa szariatu wobec wszystkich mieszkańców ośrodków. Gazety „Die Welt” i „Der Spiegel” donoszą o prześladowanych rodzinach chrześcijańskich, którym muzułmanie każą pięć razy dziennie zwracać się w kierunku Mekki i odmawiać modlitwę, przestrzegać postu w czasie ramadanu, nie nosić chrześcijańskich symboli ani nie wieszać krzyży nad łóżkiem. Na porządku dziennym jest opluwanie chrześcijan, nierzadko bicie nawet ostrymi przedmiotami oraz grożenie śmiercią. „Die Welt” donosi o chrześcijańskiej rodzinie z Iraku, która musiała uciekać z ośrodka dla uchodźców we Fryzyndze z powodu bicia i zagrożenia życia ze strony muzułmanów. Rodzina, która czuła się w ośrodku jak w więzieniu, nie otrzymała pomocy ani od niemieckiej policji, ani od władz, tak iż zmuszona była wrócić do Mosulu, a stamtąd do obozu w Erbilu, w północnym Iraku. Jak się okazuje, takich przypadków jest bardzo dużo.
Najczęściej kierownicy ośrodków i policja nie reagują na skargi chrześcijan, tak iż coraz mniej osób przyznaje się do swojej wiary. Tymczasem politycy coraz częściej mówią o konieczności rozdzielania uchodźców według ich wyznania. Tak dzieje się już w Turyngii, gdzie władzę sprawuje lewica. I pomimo iż prezydent tego landu Bodo Ramelow uważa takie rozwiązanie za niedobre, to nie widzi innego. Zaznacza przy tym, że muzułmanie muszą się nauczyć żyć razem z wyznawcami innych religii. Pytanie tylko, kto może ich do tego zmusić. I czy rozdzielanie uchodźców według religii przyniesie efekty, skoro po jakimś czasie imigranci mają przecież i tak opuścić ośrodki i rozpocząć samodzielne życie w społeczeństwie. Jaka jest szansa na to, że muzułmanie zintegrują się z Niemcami, skoro w ośrodkach, pomimo kierownictwa, policji i wolontariuszy, narzucają prawo szariatu?
Muzułmanie muszą się nauczyć żyć
razem z wyznawcami innych religii.
Tylko kto może ich do tego zmusić?
A może zostaną stworzone odrębne regiony dla wyznawców różnych religii? Opowiada o tym gazecie „Die Welt” luterański pastor z Berlina, który rozsyła wszędzie gdzie może prośby o przeniesienie chrześcijańskich uchodźców z terenu jego parafii do innych ośrodków bądź do samodzielnych mieszkań. Pastor Martens mówi, że radykalni muzułmanie mają w ośrodkach jedną zasadę: tam, gdzie my jesteśmy, obowiązuje szariat. Zatem konflikty w ośrodkach, strach mieszkańców przed setkami młodych mężczyzn, takie przypadki jak sikanie przez muzułmanów na dary z Czerwonego Krzyża – zwiększają liczbę sceptyków wobec nieograniczonego przyjmowania imigrantów.
Do ostrego tonu polityków z CSU dołącza się coraz więcej głosów z samego CDU wymierzonych bezpośrednio w Angelę Merkel i jej politykę imigracyjną. Przekłada się to na duży spadek poparcia dla pani kanclerz, zwłaszcza we wschodnich landach. A „kultura pożegnania” coraz szerszym kręgiem wypycha z Niemiec jeszcze tak niedawno chwaloną wszem i wobec „kulturę powitania”.
Stefan Meetschen |