Czymże jest bowiem, przy całym szacunku dla dramatu pojedynczego człowieka, wzmiankowane przez Żeromskiego pół miliona Polaków chodzących rokrocznie na roboty sezonowe do Niemiec, wobec dwóch milionów dzisiejszych emigrantów za chlebem? I to z kraju, który nie od dwóch, ale od ponad dwudziestu dwóch lat cieszy się wolnością! Mimo tak wielkiej emigracji, wskaźnik bezrobocia w Polsce wcale nie odbiega dzisiaj od tego z roku 1920! Wielu z tych, którzy pozostają bez środków do życia, to ludzie, których jedyną „winą” jest brak przynależności do jednej słusznej partii. Nie jakieś tam „Uważam Rze” czy „Nasz Dziennik”, ale przychylna Platformie „Gazeta Wyborcza” pisała 30 lipca tego roku, że „(…) po kolejnych wyborach wygranych przez koalicję PO-PSL nie ma już praktycznie stanowisk w państwie i samorządach, które nie byłyby obsadzone z klucza partyjnego.”
Tu nie chodzi już o jednego syna premiera, który jako magister socjologii na podstawie pracy dotykającej teorii gender „Dysfunkcje w przekazywaniu ról płciowych w rodzinach i jej skutki społeczne” i po kilku latach pisania w lokalnym dodatku „Gazety Wyborczej”, okazał się tak wybitnym specem od komunikacji lotniczej, że nie mógł się opędzić od ofert pracy w tej branży. Chodzi o setki tysięcy urzędników, członków rad nadzorczych i specjalistów, których najważniejszą kwalifikacją jest bycie czyimś kolegą z boiska, pociotkiem, konkubiną czy byłym narzeczonym córki pani marszałek sejmu i działaczem platformianej młodzieżówki od kołyski. Żeby nie być posądzonym o stronniczość, znowu zacytuję „Wyborczą”, tym razem z 7 sierpnia 2012 roku: „Stołeczna administracja samorządowa to największy pracodawca w Warszawie – zatrudnia ok. 30 tys. osób. Blisko 8 tys. pracuje w ratuszu”. Szok! Jeszcze przed rokiem popisaliśmy w „Idziemy” o „zaledwie” 7 tysiącach zatrudnionych w ratuszu.
Średnie wynagrodzenie w administracji publicznej według danych GUS za ubiegły rok wzrosło o ok. 10 proc. i jest już o ponad 20 proc. wyższe niż w sektorze prywatnym. Jak ma być dobrze, gdy ci, którzy wypracowują podatki dostają mniej niż ci, którzy z nich żyją? Nie pieniądze są tu jednak najważniejsze. Groźniejsze jest pogarszanie jakości rządzenia. Skutki widać choćby w ilości i jakości przygotowanych ustaw, które zanim wejdą w życie, już wymagają nowelizacji. Osłabia to autorytet państwa. Obsadzanie stanowisk partyjnymi miernotami, zamiast specjalistami wyłonionymi w rzetelnych konkursach jest drwiną ze sprawiedliwości i podważa sens uczciwej pracy.
W kontekście naszej niepodległości aktualne pozostaje więc pytanie Żeromskiego o powód, dla którego mają się poświęcać dla Polski ci, dla których w tej Polsce nie ma miejsca, pracy i chleba? To nie skok na kasę, ale zawłaszczenie państwa i próba wypchnięcia części narodu poza margines życia publicznego, jest największym grzechem rządzących.
ks. Henryk Zieliński |