Na własne oczy sprawdziłem zatem, że mieszkańcy Sopotu faktycznie w pełni poszli za słowami pana premiera, swojego ziomka! Procesja, która zgromadziła rzesze wiernych, przeszła ulicami tego pięknego miasta, w blasku słońca i przy pokrzykiwaniu mew. Nie zauważyłem gapiów patrzących się na uczestników procesji z dezaprobatą. Zauważyłem natomiast coś innego. Przy każdym z procesyjnych ołtarzy ten kilkutysięczny tłum klękał jak jeden mąż przed Bogiem ukrytym w Najświętszym Sakramencie. A gdy procesja przemierzała Plac Zdrojowy, klękali nawet kelnerzy przygotowujący do otwarcia kafejki i restauracje. Nie klękali bynajmniej przed księdzem idącym pod baldachimem, ale właśnie przed Bogiem, którego kapłan niósł w monstrancji.
Nie znam takich scen z mojego kraju, w którym prawie nikt już nie klęka. Nawet przed Panem Bogiem. A w Polsce wzywa do tego sam premier. Podczas sopockich obchodów Bożego Ciała poczułem się prawdziwie we wspólnocie wierzących. Nieważne stały się wszelkie dyrektywy unijne o neutralności światopoglądowej. Utraciły siłę nawoływania, aby chować swoją wiarę pod korcem czy aby zamknąć się ze swoimi przekonaniami w jakiejś dziupli, tak by nikt nie mógł ich zobaczyć i usłyszeć. Unia może sobie rozporządzać w Brukseli, co chce, a Polacy i tak będą słuchać bardziej Boga i własnego sumienia.
Oto i następny przykład. Kilka dni temu wsiadłem w ostatniej chwili do zatłoczonego podmiejskiego pociągu. Ledwo przecisnąłem się do przedziału, gdy pociąg ruszył. Stoję i obserwuję. Młodzi, starsi, dzieci. Obok mnie kobieta około trzydziestki z książką o św. Faustynie. Nagle wypada jej z rąk na podłogę obrazek z Jezusem Miłosiernym. Z trudem w gąszczu ludzkich ciał udaje jej się go podnieść, po czym nabożnie go całuje i wkłada do książki. Przede mną kobieta po czterdziestce, która załapała się na miejsce siedzące, wyjmuje z torby egzemplarz „Idziemy”! Młody chłopak stojący obok mnie z różańcem na palcu. Kolejne dwie kobiety siedzące naprzeciwko z cudownymi medalikami na szyi. Mężczyzna koło czterdziestki, wiszący niemal na moim ramieniu, zaczytany w książce o korzeniach chrześcijaństwa w judaizmie. I na koniec bomba: kobieta po pięćdziesiątce podtrzymująca się jedną ręką o ścianę, a w drugiej przesuwająca palcami paciorki różańca. To wszystko w jednym przedziale!
Czułem się, jakbym wsiadł do pociągu ewangelizacyjnego. Bo chyba nie ma lepszego sposobu na prowadzenie ewangelizacji jak przykład własnej, odważnej i świadomej wiary. Nikt z pozostałych pasażerów nie okazywał jakiegokolwiek zażenowania w związku z tak oczywistą manifestacją przywiązania do religii. Nikt nie czuł się urażony. Może tylko ja byłem nieco zdumiony, bo nieprzyzwyczajony do takich obrazków z życia wziętych. To było coś tak naturalnego jak zachowanie wiernych podczas procesji w Sopocie. I chyba o to właśnie chodzi. Dopóki każdy z nas będzie klękał przed Bogiem, czy to dosłownie przed Najświętszym Sakramentem, czy przenośnie – nie wstydząc się wiary w Boga – dopóty żadne oficjalne rozporządzenia nie są w stanie wyrugować religii z powszedniego życia.
Stefan Meetschen |