Niedawno odbył się na placu Zamkowym w Warszawie protest zorganizowany przez Stowarzyszenie Katechetów Świeckich. Niesiono hasła: „Równe prawa dla lekcji religii w szkole”, „Stop dyskryminacji”, „Stop segregacji”… Zarząd Stowarzyszenia złożył pismo do Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, w którym postuluje zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego tego, co obecny rząd robi z nauczaniem religii w szkole. Byłoby to słuszne posunięcie. Zajmujący się prawem wyznaniowym prof. Paweł Borecki z UW stwierdził, że ministra Barbara Nowacka wprowadza zmiany w nauczaniu religii w sposób niezgodny z prawem. Jego zdaniem Kościoły i związki wyznaniowe mogłyby je zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego, a ten nie będzie miał innego wyjścia, jak przychylić się do skargi, bo naruszone zostały reguły formalne. Tyle że obecna władza nie uznaje wyroków TK, jeśli nie są one po jej myśli.
Podobny stosunek do prawa i do religii w szkole miały władze komunistyczne. Jednak komuniści bali się jednym cięciem wyrzucić lekcje religii ze szkół. Ale wiadomo było, że będą bruździć, piętrzyć trudności, dyskryminować katechetów. Dlatego kard. Adam Sapieha podkreślał: „Obowiązkiem naszym jako Polaków i katolików jest stanowczo żądać, […] aby nauka wiary w szkołach należne i pierwszorzędne miejsce zachowała. Wszelkie niezgodne z tym zamiary musimy bezwzględnie odpierać”. Kiedy czyta się o walce komunistów z katechezą w szkole, łatwo można zauważyć, że obecny rząd z ministrą Nowacką na czele używa bardzo podobnych metod, jak np. próba przeniesienia religii na pierwszą i ostatnią godzinę lekcyjną. Zwieńczeniem stopniowego rugowania religii ze szkół była uchwalona 15 lipca 1961 r. przez Sejm PRL ustawa „O rozwoju systemu oświaty i wychowania”, według której nauczanie w publicznych szkołach musiało mieć charakter wyłącznie „świecki”.
Po tzw. upadku komuny w 1989 r. powrót religii do szkół wydawał się czymś naturalnym i racjonalnym. Stosowne decyzje zostały podjęte przez rząd Tadeusza Mazowieckiego już w 1990 r. Jan Paweł II podczas swej pielgrzymki do Polski w 1991 r. stwierdził: „Dzięki przemianom, jakie dokonują się ostatnio w naszej Ojczyźnie, katecheza wróciła do sal szkolnych i znalazła swoje miejsce i odbicie w systemie wychowawczym”. Jednak środowiska liberalno-lewicowe od początku histerycznie atakowały lekcje religii w szkołach. Ówczesny rzecznik praw obywatelskich Ewa Łętowska zaskarżyła decyzję rządu Mazowieckiego do TK. Powołała się m.in. na przepisy ustawy z 1961 r. o „świeckości” nauczania w szkołach publicznych. Trybunał jednak orzekł przytomnie, że w niepodległej Polsce świeckość i neutralność światopoglądowa państwa nie może być rozumiana w duchu ideologii komunizmu.
Media na czele z „Gazetą Wyborczą” gardłowały, że wprowadzenie religii do szkół będzie źródłem dyskryminowania niekatolików. Dzieci niechodzące do kościoła miały być wyśmiewane i prześladowane. Kreślono wizje szkoły całkowicie sklerykalizowanej. „Byli czerwoni, a teraz przyszli czarni, jeszcze gorsi niż ci pierwsi” – straszono. Liberalno-lewicowi dziennikarze rozdzierali szaty: „Niekatolicy i ateiści już mają problem z lekcją religii: posyłać czy robić z dzieci bohaterów wolności sumienia?”. Ta powtarzana od 30 lat propaganda zdołała wyprać mózgi wielu Polakom. Ale jeszcze większe spustoszenie w umysłach i sercach rodaków spowodowały hasła typu: „Hej, hej, aborcja jest okej”, „Jan Paweł II obrońca pedofilów”.
W tej sytuacji potrzeba jasnych, mocnych przekazów ze strony Konferencji Episkopatu, a także większej, niż to widzieliśmy dotychczas, jedności i aktywności środowiska samych katechetów. Warto też przypominać, że religia w szkole to standard w większości krajów Unii Europejskiej. Tyle że w Polsce w sprawie religii mamy powrót do PRL.