W lipcu ukazał się list Ojca Świętego Franciszka o roli literatury w formacji. Chodzi o formację kapłańską, ale tekst papieża można odczytać szerzej, a mianowicie w odniesieniu do formacji chrześcijańskiej, czy też po prostu ludzkiej. „Czytając tekst literacki, jesteśmy w stanie – podkreśla Franciszek – «widzieć oczami innych», uzyskując szeroką perspektywę, która poszerza nasze człowieczeństwo”. A wcześniej stwierdza: „Oto definicja literatury, która bardzo mi się podoba: słuchanie czyjegoś głosu. I nie zapominajmy, jak niebezpiecznie jest przestać słuchać głosu drugiej osoby, która stawia nam pytania!”.
Różnego rodzaju instytucje zachęcają do czytania literatury. Na przykład kampania społeczna Instytutu Książki „Mała książka – wielki człowiek” propaguje wspólne rodzinne czytanie, i to już od pierwszych miesięcy życia dziecka. Organizatorzy kampanii przekonują, że „czytelnictwo zaczyna się od kołyski, na długo przed dniem, w którym dziecko nauczy się samodzielnie składać litery”. Tego rodzaju akcje to dziś jedna z adekwatnych odpowiedzi na zagrożenia płynące z niewłaściwego korzystania z telefonów komórkowych. Swoją drogą ciekawe, ile procent młodzieży szkolnej przeczytało jakąś literaturę podczas wakacji, a ile godzin statystyczny uczeń spędził w lipcu i sierpniu przy komórce.
Spotkałem się niedawno ze znajomą, która ma czworo dzieci. Najstarsza córka ma piętnaście lat i jako jedyna w klasie nie ma smartfona. Posiada jedynie prostą komórkę, która służy do dzwonienia. Znajoma twierdzi, że córka jest radosna, ciekawa świata, towarzyska, a ponadto czyta kilka książek w ciągu miesiąca. Niestety, obecne ministerstwo edukacji zdaje się uważać, że do tej pory uczniowie byli przeciążeni lekturami, a zatem skróciło, przerobiło listę lektur tak, aby młody człowiek nie musiał zbytnio ślęczeć nad książkami i miał więcej czasu na inne aktywności. Nietrudno zgadnąć, że w wielu przypadkach owe „inne aktywności” to będzie przede wszystkim patrzenie w ekran smartfona.
Co roku Biblioteka Narodowa publikuje raporty o stanie czytelnictwa w Polsce. W 2023 r. lekturę co najmniej jednej książki w ciągu dwunastu miesięcy poprzedzających badanie zadeklarowało 43 proc. badanych, tj. o dziewięć punktów procentowych więcej niż w dwóch poprzednich latach, najwięcej od dziesięciu lat. Może cieszyć wzrostowy trend czytelnictwa w Polsce, ale warto zauważyć, że np. we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy też w krajach skandynawskich odsetek czytających co najmniej jedną książkę w roku wynosi 70–80 proc. Z drugiej strony odnotujmy, że Polska nie jest na szarym końcu czytelnictwa w Europie.
W całej tej dyskusji o czytelnictwie pomija się jednak istotną kwestię. Otóż zakłada się, że literatura ze swej istoty jest zawsze dobra, a obcowanie z nią może przynieść czytelnikowi jedynie korzyści. Tymczasem istnieje literatura zła, która może czytelnikowi zaszkodzić. Oczywiście wyrobiony, dojrzały odbiorca nie zgłupieje po przeczytaniu jednej niemądrej, „chorej” książki – tyle że nie wszyscy są wyrobieni i dojrzali. Słuchając niektórych oczytanych erudytów, można niejednokrotnie odnieść wrażenie, że wiele przeczytanych książek nie miało na nich dobrego wpływu. Potwierdza się powiedzenie, że od głupoty gorsza jest jedynie „uczona głupota”.
Sam spór o lektury szkolne pokazuje, że istnieją poważne rozbieżności co do tego, jakie lektury są dobre dla młodzieży. Są tacy, którzy obawiają się, że teksty mistrzów z minionych wieków, opowiadające o – czasem skomplikowanej – miłości do Boga i ojczyzny, mogą prowadzić młodzież do postaw nacjonalistycznych i fundamentalistycznych. W to miejsce chętnie zaproponowaliby literaturę w zdecydowanie odmiennych klimatach, które z kolei inni uważają za ogłupiające i demoralizujące. Okazuje się, że czasem lepiej pobiegać, niż czytać książkę.