Taka sytuacja może, a nawet musi frustrować tych wszystkich, którzy poświęcili wiele lat na obronę podstawowych interesów Rzeczypospolitej, zagrożonych przez co najmniej lekkomyślny rząd Donalda Tuska (przypomnijmy słynne „tu i teraz”, oznaczające rezygnację z troski o los przyszłych pokoleń). Oto całkowite potwierdzenie diagnoz opozycji, choćby dotyczących natury państwa rosyjskiego, przynosi premię władzy flirtującej wcześniej z Putinem. Podobnie rzecz ma się z postulatami dotyczącymi bezpieczeństwa energetycznego, sił zbrojnych czy znaczenia religii w życiu społecznym. Gdy groźne wydarzenia wywołują falę poparcia dla myślenia propaństwowego, wskakuje na nią władza. Wskakuje bez poczucia wstydu i bez kłopotliwych pytań. W warunkach niemalże monopolu medialnego to nie jest specjalnie trudne.
Frustracja jest więc zrozumiała, ale też powinna jej towarzyszyć nasza głęboka satysfakcja. Nie tylko dlatego, że miało się rację, ale również z ważniejszego powodu. Nie można bowiem mieć wątpliwości, że władza nie dokonałaby tak daleko idącej korekty, gdyby nie istnienie silnej opozycji. Opozycja, wbrew popularnej tezie, wpływa znacząco na bieg spraw. Ta aktywność miała i ma głęboki sens. I nie myślę tylko o zaangażowaniu wprost politycznym, ale także o tych niezliczonych inicjatywach społecznych – nowych mediach, debatach, spotkaniach, demonstracjach – które nie pozwalały nihilizmowi epoki grillowej zdominować całego polskiego życia publicznego. I oczywiście, to nie koniec sprawy, ponieważ Tusk każde hasło traktuje instrumentalnie, do niczego się nie przywiązuje i za żadne z nich chyba nie umrze. Przykładowo, niedawno ogłosił hucznie „rehabilitację polskiego węgla”, po czym nie kiwnął w tej sprawie palcem. A i teraz gra dwulicowo – 10 dni przed wyprawą do Watykanu obsypywał komplementami feministyczny Kongres Kobiet Polskich, określając tę agresywną organizację mianem „wpływowego lobby”. Z kolei przedstawicielki Forum Kobiet Polskich – realizującego nauczanie papieskie – nie mogą się doprosić spotkania z premierem. Choć to one prezentują punkt widzenia większości polskich kobiet. Gdy wiatr zawieje inaczej, Tusk znów zmieni front. I znów media nie wypomną mu ani hipokryzji, ani sprzecznych ze sobą deklaracji. Media mają pamięć kury. Z własnego wyboru.
Ostatnio „Fakty” TVN poświęciły kilka minut na materiał poświęcony wypowiedzi prof. Krystyny Pawłowicz o Władysławie Bartoszewskim jako „pastuchu”, o czym pisałem przed tygodniem. Wszyscy wiemy, że ten epitet staje się zrozumiały dopiero wówczas, gdy pamiętamy o wypowiedzi Bartoszewskiego sprzed kilku lat, w której nazwał elektorat PiS „bydłem”. Tymczasem dziennikarz (czy to jeszcze dziennikarz?) o tym kontekście się nawet nie zająknął. Co więcej, tak sprawnie powycinał wypowiedzi, że i z nich wynikało, iż prof. Pawłowicz sama z siebie zaatakowała sympatycznego staruszka. Tak bezczelne, że aż wydaje się niemożliwe. A jednak! Tego typu manipulacje przerażają, nie są już bowiem mniej lub bardziej subtelnym naginaniem rzeczywistości, ale są jawną przemocą. Jednocześnie jednak fakt, że prorządowe media muszą uciekać się do tak prostackich sztuczek, zdaje się potwierdzać, że zasoby obecnego układu powoli się wyczerpują, że środki mniej drastyczne już nie wystarczają. Jeszcze rok, może dwa, może trzy uda się utrzymać fasadę III RP w nienaruszonym stanie, ale w końcu przyjdzie zmiana.
Jacek Karnowski |