Giertych, Bąkiewicz, Kołodziejczak, Mejza, Petru czy Szostak. Co łączy te nazwiska? Politycznie niemalże nic, bo w sferze poglądów dzieli je galaktyka, ale łączą emocje. Emocje, które wywołują, głównie u przeciwników. Im większe, tym lepiej, bo nie o programy, deklaracje i zmiany, ale o emocje właśnie chodzi dziś najbardziej, gdyż one zapewnią wyborczy tryumf.
Obserwuję politykę od wielu lat, ale takiej kampanii jak ta jeszcze nie było. Tak brutalnej, a zarazem tak nieistotnej. Jedyną ważną sprawą, która jeszcze pozostała, jest kształt przyszłego rządu, a dokładniej – kto po zakończeniu wyborów i przeliczeniu głosów na mandaty będzie mógł stworzyć nowy rząd. Nie ma jeszcze badań socjologicznych pokazujących, jak oceniają to wyborcy. Jednak patrząc na rosnącą grupę deklarujących się jako niezdecydowani, śmiem przypuszczać, że wiele osób zaczyna mieć dość tego przedstawienia. Ci, którzy sami siebie zaliczają do kibicowskiego sektora tej czy innej partii, śledzą to niemalże jak mecz. Ale tzw. normalni niewiele rozumieją z tego widowiska, coraz mniej pasjonującego, dającego do myślenia czy przebudzenia. Zostaje często tylko śmiech. Gorzki. Ci, którzy zabiegają o nasze głosy, nie widzą tego, wciąż próbując wprowadzać do obiegu coraz więcej absurdalnych tematów czy oskarżeń, często sprzed wielu lat, i w dodatku posiłkując się osobami trzecimi.
Czy tego nie dostrzegają? Przypuszczam, że nie. Po prostu taki jest dziś (ostatni?) etap demokracji parlamentarnej. Trwa przedstawienie, a może raczej komedia, a wciąż liczni widzowie to oglądają. I nawet nie zastanawiają się nad sprawami faktycznie istotnymi, jak choćby nasza geopolityczna przyszłość, zagrożenie bezpieczeństwa, energetyczne możliwości, demografia. Ponadto edukacja i zdrowie, coraz bardziej potrzebujące nowego impulsu.
Chyba że… coś się zmieni. Albo zmieni to tłum migrantów? Chciałbym się mylić i wierzyć, że usłyszymy jeszcze o ważnych sprawach. Wszak zostało jeszcze pięć tygodni do wyborów.