Już po pierwszym dniu pracy komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji wnioski są szokujące. 300 wydanych decyzji rocznie – takie tempo narzuciły sobie władze Warszawy w procesie reprywatyzacji miejskich kamienic. Jeśli odliczyć niedziele i święta, daje to średnio jedną reprywatyzację dziennie. Chyba w żadnej innej sprawie stołeczny ratusz nie działał tak błyskawicznie, a przecież w przypadku przedawnionych dokumentów, kiedy trzeba potwierdzać prawa własności do kamienic, takie tempo jest niemożliwe.
Z zeznań pierwszych świadków, pracowników Urzędu M. St. Warszawy wynika, że w ratuszu sprawy reprywatyzacji koordynowała komórka, która nie miała prawa istnieć. W skład tego nieformalnego zespołu wchodzili prawdopodobnie wiceprezydenci Warszawy.
Rozbija się w proch i w pył mit, że prezydent stolicy nie wiedziała o handlowaniu kamienicami. Były pracownik stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, Krzysztof Śledziewski zna jedną z kontrowersyjnych decyzji o zwrocie nieruchomości, w którą ingerowała Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Liczne, mówiąc oględnie, niejasności i zarzuty pod jej adresem prezydent stolicy mogłaby wyjaśnić sama, stając przed komisją weryfikacyjną. Jeżeli zaś czuje się zniesławiona i pomówiona, może wystąpić na drogę sądową. Jednak z jej strony nie ma żadnej z tych reakcji.
Odmowa stanięcia przed komisją mówi wiele, a podawanie jako powodu niekonstytucyjności tejże komisji to już groteska. Cóż więc robi w niekonstytucyjnym organie poseł Robert Kropiwnicki z Platformy Obywatelskiej?
Tzw. dzika reprywatyzacja, w której poszkodowanych jest ok. 40 tys. Polaków, nie mogłaby mieć miejsca nawet z zaangażowaniem wysoko postawionych pracowników ratusza, gdyby nie udział sądów i prokuratury.
U wielu poszkodowanych nadzieję budzi fakt, że komisja weryfikacyjna będzie mogła uchylić decyzję reprywatyzacyjną i podjąć decyzję, która pozwoli odebrać bezprawnie pozyskaną przez kogoś nieruchomość.
Z poniesieniem odpowiedzialności przez winnych w aferze reprywatyzacyjnej może być różnie. Lepiej byłoby, gdyby rozsuływaniem macek tej ośmiornicy zajęła się prokuratura z innego miasta niż Warszawa.