Ostatni tydzień spędziłem w sympatycznym polskim kurorcie, gdzie próbowałem „ładować akumulatory” na świeżym powietrzu i w ruchu po zimowych dniach spędzanych przeważnie przed komputerem. Wrażenie zrobiło na mnie jednak nie samo piękno przyrody czy zabytkowych budowli zdrojowych, lecz spora liczba mieszkańców, którzy wyszukiwali w śmietnikach czegoś, co nadawałoby się jeszcze do skupu.
Rozdźwięk między turystami ubranymi w markowe ciuchy sportowe a skromnie przyodzianymi mieszkańcami kurortu, kupującymi w dyskoncie najtańsze produkty, automatycznie przywodzi na myśl refleksję nad sensem ubóstwa. Po pierwsze, potwierdza się to, co napisali polscy biskupi w liście pasterskim z ubiegłej niedzieli: „W porównaniu z państwami Europy Zachodniej wciąż jesteśmy społeczeństwem ludzi ubogich”. Zgadza się, ale podział nie jest taki prosty, takie bowiem przypadki jak z polskiego kurortu spotykam coraz częściej również w Niemczech. Po drugie, oczywistą sprawą jest, że wiara wymaga od nas czynnego zaangażowania na rzecz tych naszych braci chrześcijan, którym się gorzej powodzi. Inną sprawą pozostaje jednak fakt, że nie należy demonizować ubóstwa samego w sobie. To dopiero współczesne instytucje i autorytety międzynarodowe wmówiły nam, że ubóstwo jest absolutnie czymś złym i należy je całkowicie z tego świata wyeliminować.
Już od kilkudziesięciu lat Organizacja Narodów Zjednoczonych ustanawia w swoich kolejnych rezolucjach dokładne daty wykorzenienia ubóstwa z ziemi: milenijne cele zrównoważonego rozwoju z 2000 r. przewidywały wykorzenienie ubóstwa do 2015 r., a obecnie termin ten przedłużono do roku 2030. Nigdy wcześniej nie stawiano takich celów, bo i nietrudno o konkluzję, że ubóstwa całkowicie zlikwidować się nie da. Dzisiejsze świeckie instytucje międzynarodowe walczą jednak z wiatrakami, podczas gdy konkretne projekty pomocowe skierowane do najuboższej części ludności, żyjącej nie w ubóstwie, ale w skrajnej nędzy – co jest dużą różnicą – prowadzi Kościół. Kardynał Robert Sarah w swojej książce „Bóg albo nic” bardzo dokładnie opisuje metody „walki z ubóstwem” w Afryce takich organizacji jak ONZ, np. poprzez szantaż: pomoc finansowa i materialna pod warunkiem wprowadzenia rozwiązań ideologicznych, jak dostęp do antykoncepcji, aborcja na życzenie, małżeństwa homoseksualne. Kardynał chwali wręcz ubóstwo, które na przestrzeni wieków było niejako strażnikiem wiary! Wcześniej bowiem było ono nawet stawiane wiernym za wzór przez wielkich świętych Kościoła. W końcu nie na próżno św. Franciszek nazywa je nawet „siostrą”. Mniejszy zasób dóbr z pewnością otwiera nas na sprawy duchowe, a nadmiar zasłania to co najważniejsze, usypia dusze i umysły. Dobrze o tym wiedziała św. Bernadeta Soubirous, która nigdy niczego tak nie pragnęła, jak ubóstwa. Jeszcze z klasztoru, do którego wstąpiła kilka lat po objawieniach Maryi, pisała w listach do swojej rodziny, iż modli się, aby nikt z jej krewnych nigdy się nie wzbogacił. Co też się stało.
Kolejka do jadłodajni ojców kapucynów w Warszawie
Caritas – rozumiana jako miłość i pomoc bliźniemu – jest z pewnością nieodłączną częścią chrześcijaństwa, ale tylko wtedy, gdy połączona jest z przekazem wiary. Zatem po pierwsze pomoc duchowa, potem materialna. Nie spotkałem jak dotąd rodziny prawdziwie wierzącej, która żyłaby w nędzy. Bóg naprawdę troszczy się o swoje dzieci, tak konkretnie, namacalnie: zsyła nawet pracę, kiedy Go o nią prosimy. „Daremne jest wasze wstawanie przed świtem i przesiadywanie do późna w nocy. Chleb spożywacie zapracowany ciężko, a Pan i we śnie darzy swych umiłowanych” – to z Psalmu 127. Bóg wie, czego i w jakiej ilości nam potrzeba. Ale tego nie usłyszymy od wysłanników ONZ.
Stefan Meetschen |