Ostatnie wystąpienia i słowa prezydenta Ukrainy, dotyczące naszego narodu i kraju, wielu czytelników raczej zaskoczyły, zdziwiły i na pewno także zirytowały. Wielu z nas doskonale pamięta z własnego doświadczenia, jak dużo zrobiliśmy jako naród i państwo, by od początku wojny wspierać sąsiada. Po pierwsze, z odruchu serca, a po drugie – wiedząc, że w naszym dobrze rozumianym interesie leży odepchnięcie jak najdalej rosyjskiego zagrożenia.
Nie dziwi więc, że wiele osób przypomina mu teraz, jak Polacy przyjmowali Ukraińców do swoich domów. To jest kapitał wdzięczności, który nie może przeminąć w imię doraźnych celów politycznych. Zostawmy na razie na boku pytanie o powody takiego zachowania, bo problem jest złożony i zależy od postępów na froncie i zmęczenia narodu wojną, od ukraińskiej polityki wewnętrznej i chcących ją zawłaszczyć lokalnych oligarchów, a także od polityki zewnętrznej ukierunkowanej na tych, którzy mogą więcej na międzynarodowej arenie, czyli na Niemcy.
Można ubolewać, że brakuje w naszym regionie polityków myślących „dużymi obrazami”. Wszyscy są koniunkturalistami. Ale czyż część naszych polityków również nie jest gotowa poświęcić dobre relacje z Ukrainą, żeby tylko zadowolić swoją grupę wyborców? Prześciganie się w pomysłach zablokowania lotniska w Jasionce to tylko jeden z przykładów.
Prawda jest taka, że Polska była, jest i będzie międzynarodowym hubem wsparcia Ukrainy, bo tego chcą USA. I leży to w naszym interesie, dla naszego bezpieczeństwa. Interesie, który jest w zasadzie w stu procentach zgodny z interesem światowych mocarstw.
Znacznie bardziej niepokojące dla nas, ludzi uznających wartość miłosierdzia, są prywatne deklaracje o nieudzielaniu wsparcia. Czyż nie jest to dowód na wielką powierzchowność naszej wiary? Bo wojna może trwać długo; może zniszczyć Ukrainę nie tylko gospodarczo, ale i duchowo. Czy nie do tego właśnie jesteśmy powołani, by jeden drugiego brzemię nieść? Zostawmy polityków i skupmy się na bliźnich. Oni być może słów Zełenskiego nawet nie słyszeli, za to liczą na nasze wsparcie, które już tak bardzo im pomogło przetrwać koszmar wojny. Tym bardziej że dziś Rosja zachowuje się tak, jakby chciała wojnę prowadzić dekadami. Nie możemy więc sobie pozwolić na znużenie konfliktem i obrażenie się na Kijów. To po prostu nie po chrześcijańsku.