Traciliśmy niepodległość w wyniku rozkładu wewnętrznego. Traciliśmy w wyniku brutalnej napaści dwóch totalitarnych sąsiadów. Teraz możemy ją stracić w wyniku konsekwentnej pracy unijnej biurokracji, która próbuje narzucić całej UE nowy traktat. Jeśli dokument zostanie przeforsowany, nasza suwerenność stanie się fikcją. Nadal będziemy wybierali prezydenta i parlament, ale władze Rzeczypospolitej będą pełniły funkcje czysto dekoracyjne. Będą miały mniej swobody niż władze Galicji w monarchii austro-węgierskiej.
Zmiany popiera większość sił reprezentowanych w Parlamencie Europejskim: chadecy, socjaldemokraci, liberałowie, zieloni, komunistyczna lewica. To typowe dla tej instytucji, która bije światowe rekordy w odmienianiu przez wszystkie przypadki takich słów, jak „demokracja”, „tolerancja”, „różnorodność”, a która w praktyce jest niemal tak zgodna w kluczowych sprawach, jak fasadowe parlamenty państw komunistycznych. Gdyby nie prawica, zwłaszcza Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy – do których należą europosłowie PiS – nie byłoby żadnej debaty. W „świątyni demokracji” prawdziwa debata jest towarem deficytowym.
Jeśli nowy traktat wejdzie w życie, zmieni się właściwie wszystko. Zniknie zasada jednomyślności, czyli prawo stosowania weta, w 65 obszarach. Będzie to oznaczało hurtowy transfer kompetencji na poziom unijny. Nastąpi rozszerzenie kompetencji dzielonych, które obejmowałyby m.in. politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, ochronę granic, leśnictwo, zdrowie publiczne, obronę cywilną, przemysł i edukację. Gdzie Unia wejdzie, tam bierze wszystko, więc przyznanie jej jakichkolwiek uprawnień np. w sferze leśnictwa oznacza utratę wszystkiego. Unijne sądy z automatu rozstrzygają na rzecz Brukseli, a w razie oporu przeciwko rozszerzaniu jej uprawnień centrala nałoży sankcje – w trybie bardzo ułatwionym.
Co trzeba, przepchnie się w głosowaniu większościowym. Argument „Wobec tego należy budować własne koalicje” jest bałamutny. Francja i Niemcy dysponują takim potencjałem, że bez trudu dobiorą sobie sojuszników. Państwo, które stanie wbrew głównemu nurtowi, nie będzie miało szans na wyjście z tego cało. Nie miejmy wątpliwości: to nie będzie żadna „federacja”, bo w państwie federacyjnym części składowe mają jasno określone uprawnienia. To będzie nowe imperium, z decydującym o wszystkim centrum, z poddanymi jego woli prowincjami. Prowincje wschodnie – a więc i Polska – będą traktowane ze szczególną brutalnością, bo uważane są za nieprzynależące do „klubu”.
Czy ten scenariusz można zatrzymać? Wiadomo, że projekt zmian traktatowych trafi do Rady Europejskiej, która nada mu dalszy bieg. Ale nie ma pewności, czy każde państwo będzie musiało zaakceptować propozycję, czy też zastosowana zostanie jakaś sztuczka, np. przywołanie zasady większości czterech piątych. Oto, co się dzieje: prawo, w tym podstawowe, opisujące sposób zmian traktatowych, nie obowiązuje. Decyzje zapadają w sposób niejawny, a później są wdrażane – jak w krajach komunistycznych. Mamy już dowody: po zwycięstwie opozycji w Polsce Bruksela oświadczyła, że Polska nie musi już spełniać żadnych warunków, by otrzymać pieniądze. Po prostu odwołano polityczną blokadę, bez wstydu pokazując, że nie chodziło o jakąkolwiek „praworządność”.
Unia Europejska nie jest naiwnym pięknoduchem. To brutalny gracz, który może liczyć na wsparcie dużej części opinii publicznej, tak w Polsce, jak i w innych krajach. Wie, że kraje takie jak Polska znalazły się w potrzasku. Z jednej strony widzą, że proponuje się im nałożenie smyczy i kagańca jednocześnie, z drugiej rozumieją, że wyjście z Unii oznacza wyjście ze wspólnego rynku, a więc nie tylko koniec marzeń o dogonieniu Zachodu, ale także katastrofę gospodarczą.
W serialu „Ranczo” jeden z bohaterów pytał, co też Unia będzie chciała za te dopłaty i fundusze, które tak chętnie rozdziela. Był wyśmiewany jako osoba niczego nierozumiejąca, nadmiernie podejrzliwa, wychowana w dawnych czasach. Dziś widzimy, że ów sceptyk, przedstawiony jako wioskowy głupek, miał rację. Dużo dostaliśmy, ale w końcu przyszedł moment, gdy podsunięto nam pod nos słony rachunek, żądając tego, co najcenniejsze – naszej niepodległości.