„Katoliczka i taka niemiła!” – usłyszałam, gdy tym razem bardzo stanowczo zareagowałam na niespodziankę, jaką pies sąsiadów, puszczony jak zwykle samopas, zostawił przed moimi drzwiami. Myślami zaczęłam szukać w Katechizmie Kościoła Katolickiego punktu o zakazie irytowania się na drugiego człowieka za nieodpowiedzialność. Nic nie przyszło mi na myśl, więc nauczona patrzeć pod nogi, ominęłam to, co zostało na podjeździe, i wróciłam do domu. Kilka tygodni później koleżanka opowiedziała mi, jak niefortunnie stanęła na drodze, na chwilę blokując przejazd. Jej wina, bez dwóch zdań, ale trzeba było odczekać trzy–cztery minuty. Epitety pod jej adresem nie odnosiły się jednak do umiejętności prowadzenia pojazdu, ale do różańca zawieszonego na lusterku samochodowym. „Katoliczka i tak blokuje drogę!”. Pożartowałyśmy, że widocznie zdaniem wrzeszczącej pani kierowca z różańcem „może wszystko w Tym, który go umacnia”, i dlatego dostało się wyznaniu, a nie zdolnościom człowieka za kółkiem. Kiedy jednak zarzucono mi, że jestem zaprzeczeniem wiary, którą wyznaję, bo aprobuję fakt, że dwoje moich starszych dzieci staje w obronie bitej na placu zabaw młodszej siostry, uznałam, że mamy problem.
Wiele mówi się o tym, że w Kościele mamy wypaczony obraz Boga. Mylne wierzenia, źle zrozumiane Pismo Święte albo brak podstawowej wiedzy o własnej wierze powodują, że część z nas ma własnego boga, który z Jedynym Bogiem ma niewiele wspólnego. Odpowiedzią jest zawsze ewangelizacja. Co jednak zrobić z wyobrażeniami o katolikach? Zasady, według których staramy się żyć, są spisane i wydane w milionach, a nawet miliardach egzemplarzy. Zarówno Pismo Święte, jak i Katechizm Kościoła Katolickiego doczekały się aplikacji. Wszystko dostępne i bezpłatne. Mimo to na okładce pewnej książki można znaleźć opis, jakoby jej autorka walczyła o skrzywdzone kobiety, którym religia katolicka zakazuje czerpania przyjemności z pożycia małżeńskiego. Napotkani oczekują, że nie będziemy oburzać się na łamanie przyjętych społecznie (i często prawnie, jak sprzątanie po swoim psie) zasad, nie będziemy popełniać błędów jako kierowcy czy pracownicy, a także będziemy nadstawiać policzek swojego trzyletniego dziecka, bo coś im się obiło o uszy, że tak kazał Jezus. A skoro mowa o Jezusie, to szantażujący katolików (swoją ignorancją na temat ich wiary) jeszcze nie zdecydowali, czy jest On milutki niczym pluszowy miś i tacy sami powinni być Jego wyznawcy, czy może jest rozmiłowanym w cierpieniu i zauroczonym patriarchatem przywódcą i katolików trzeba unikać jak diabeł święconej wody.
Co z tym wszystkim zrobić? Przede wszystkim: nie dać się szantażować. Dbałość o sumienie, świadomość swoich ułomności i popełnianych błędów to jedno. Hasło „Taki z ciebie katolik!” to zazwyczaj tandetny szantaż ludzi, którzy chcą, by wyznawca Chrystusa był dokładnie taki, jak im pasuje. My jednak mamy iść za Zbawicielem. Trudno uznać, że Jezus za wszelką cenę stronił od konfliktów i starał się być lubiany przez wszystkich. Nie to jest więc naszym celem.