„Gazeta Wyborcza” z zachwytem informuje, że gwiazdy hiszpańskiej estrady zaczynają występować półnago. Wcale nie dla kawału, przeciwnie: w obronie „godności nagości”, „prawa kobiet do chodzenia nago”, no i przede wszystkim „prawa do własnego ciała”.
Wstyd to stereotyp społeczny, który jako taki – zgodnie z genderową konwencją stambulską – należy „wykorzenić”, używając do tego edukacji publicznej. Może więc iberyjski standard należałoby przenieść do szkół, na okolicznościowe akademie? Przynajmniej czasowo, póki szkoły są potrzebne.
Czytając „Wyborczą”, można bowiem dojść do wniosku, że szczęście narodu rośnie, w miarę jak przestają rodzić się dzieci. GW właśnie z dumą przypomniała antynatalistyczny manifest „Bezdzietne z wyboru”, który po raz pierwszy opublikowała półtora miesiąca przed wybuchem aborcyjnych rozruchów w 2020 r.
W tekście niewiele ode mnie młodsza politolożka załamuje ręce nad koleżankami, które przez lata rodziły dzieci, podczas gdy ona zakładała fundacje. Przez cały czas „zastanawiała się, co te kobiety sobie robią”! Inna bohaterka manifestu wspomina, jak przez lata cieszyła się swym bezdzietnym życiem, a teraz dodatkowo poczuła „wręcz ulgę, że nie skaże dziecka na życie w zmieniającym się klimacie”.
Warto to wszystko cierpliwie czytać, bo pomysły najważniejszego opozycyjnego dziennika w Polsce mogą – w wypadku zmiany władzy – stać się polityką rządu. Żadne bowiem prawo nie gwarantuje rozdziału „Wyborczej” od państwa. Jeśli politycy kierują się normami społecznej etyki katolicyzmu, podnosi się krzyk, że im nie wolno, że naruszają osławiony „rozdział” Kościoła od państwa. Co innego, gdy kierują się zaleceniami mediów, którym wolno żądać wszystkiego. W społeczeństwie liberalnym mają autorytet, nietykalność, wręcz sakralny status. Są powszechnym Kościołem liberalnego społeczeństwa.
Pozornie głoszą relatywizm, że każdy, jeśli tylko ma ochotę, może mieć dzieci, poświęcać się dla bliskich, troszczyć o przyszłość narodu. Ale może również odwrotnie – nie mieć dzieci, bo nie chce, poświęcenie uważać za głupotę, a społeczeństwo – za organ swego prywatnego zadowolenia. Oficjalnie można tak i można tak, ale na publiczną promocję zasługuje w systemie liberalnym tylko to drugie stanowisko, bo pierwsze to alienacja. A poza tym się zobowiązaliśmy, więc etykę rodzicielstwa i poświęcenia należy po prostu „wykorzenić” za pomocą szkolnej indoktrynacji, bo tak zaleca genderowa konwencja stambulska. „Wyborcza” zaś dodaje otwarcie: należy przestać słuchać, „że czegoś nie wypada”, „że coś się powinno”, że „to wstyd”, jeśli tego nie robimy. Z tego wszystkiego należy się „wyzwolić” i „przestać tłumaczyć”.
Powtórzę więc swoje ceterum censeo. Działalność „Gazety Wyborczej” to nie żaden „antyklerykalizm”. To systematyczna negacja cywilizacji chrześcijańskiej i promocja nowej, alternatywnej dla chrześcijaństwa „etyki”. Autorytety Kościoła powinny nazwać to po imieniu. Jak uważali błogosławieni Pius IX i prymas Wyszyński – kto się nie sprzeciwia, ten się zgadza.