Zmiana, która budzi największe obawy, to poszerzenie kompetencji podległych MEN organów nadzoru pedagogicznego. Odbywać by się to miało przy jednoczesnym ograniczeniu wpływu samorządów lokalnych na działanie szkół, a to w końcu one je prowadzą.
Nowelizacja zakłada niezapowiedziane wizytacje w szkołach. Wizytatorzy mieliby też określać terminy realizacji poszczególnych zaleceń – za niewykonanie ich w danym czasie dyrektor może zostać odwołany ze skutkiem natychmiastowym, bowiem decyzja urzędników MEN ma być dla samorządów wiążąca.
Jakimi kryteriami wizytatorzy będą się kierować? Czego będą wymagać od dyrektorów i nauczycieli? Jak to się przełoży na jakość kształcenia uczniów? Otóż przełoży się bardziej, niż byśmy sobie tego życzyli my, rodzice. Ministerstwo będzie mogło kontrolować program nauczania w sposób drobiazgowy – niwelując przy tym znaczenie samorządu – i doszukiwać się w nim np. „istotnych braków”. O jakie to braki chodzi, można się domyślić, wziąwszy pod uwagę profil polityczny rządu i jego minister właściwej do spraw edukacji, torującej drogę gender w polskich szkołach.
Trudno nie zauważyć, że wprowadzanie tych zmian zbiegło się w czasie z akcją przyznawania tytułu „Szkoły Przyjaznej Rodzinie” placówkom w powiecie wołomińskim. I trudno uwierzyć, że to przypadek. Promowanie nauczania nienaruszającego godności dziecka, jego prawa do intymności i zdobywania wiedzy adekwatnej do wieku rozwścieczyło panią minister, która postanowiła się z nim rozprawić. I oto mamy efekt – przyjęcie wspomnianych rozwiązań spacyfikuje podobne inicjatywy obywatelskie. I nikt już nie będzie miał wątpliwości, że szkoła należy nie do rodziców, ale przede wszystkim do państwa. Ponadto ustalanie przez MEN kryteriów nadzoru pedagogicznego i poszerzenie kompetencji kuratorów oświaty sprawi, że funkcjonowanie szkoły będzie uwarunkowane politycznie.
Pani minister zapomina jednak, że my – obywatele – nie tylko płacimy za tę darmową szkołę, a nawet za darmowy podręcznik, ale przede wszystkim to my posyłamy tam nasze dzieci. I to my w pierwszej kolejności mamy prawo „wizytowania”, ale i proponowania pewnych rozwiązań – choćby wolności od gender. Jakoś trudno tu uwierzyć w zapewnienia twórców projektu, że nowelizacja ma służyć „podniesieniu jakości pracy szkół”. Za to pewne jest, że wprowadzenie proponowanych zmian zamieni dotychczasowe prawo rodziców do wpływania na szkołę w fikcję.
Te inicjatywy obywatelskie to nasze konstytucyjne prawo. Tak jak wychowywanie dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Naruszanie go to naruszanie nie tylko konstytucji, ale także wielu dokumentów międzynarodowych. Kto się o to upomni?
Monika Odrobińska |