Rzadko które małżeństwo życzyłoby sobie takiego dziecka, jakim był Pan Jezus. Nie tylko ze względu na okoliczności Jego poczęcia.
Bardzo wymowne jest to, co wydarzyło się pod koniec dzieciństwa Pana Jezusa w czasie pielgrzymki do Jerozolimy na święto Paschy. Ewangelia podkreśla, że był On jeszcze dzieckiem. Miał bowiem 12 lat, a dopiero nazajutrz po ukończeniu 13. roku życia chłopiec stawał się synem przykazań (bar micwa), wchodził do religijnej wspólnoty dorosłych i był osobiście odpowiedzialny za przestrzeganie wszystkich 613 żydowskich nakazów oraz zakazów. Do tej pory za jego życie religijne i moralne odpowiedzialny był głównie ojciec.
Na tym tle trzeba interpretować dialog Dziecka Jezus z Matką Bożą i św. Józefem, kiedy po trzech dniach poszukiwań odnaleźli Go w Świątyni. Na wyrzut: „Synu (Dziecko), czemuś nam to uczynił? Oto ojciec twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie”, Dziecię Jezus odpowiedziało słowami, które tego bólu w żaden sposób nie łagodziły. Mogły nawet brzmieć szorstko i niewdzięcznie. Bo kiedy ze względu na usynowienie Pana Jezusa przez św. Józefa Najświętsza Maryja Dziewica mówiła o nich obojgu: „ojciec twój i ja”, Pan Jezus zwrócił im uwagę, że ma innego Ojca i w tym, co do Niego należy powinien przebywać, a ich troska była przesadna. Taki sens mają słowa: „Czemuście mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”.
Potem wprawdzie Pan Jezus wrócił z nimi do Nazaretu i zgodnie z prawem żydowskim był im poddany, ale to nie oznaczało, że spełnił wszystkie ich ziemskie oczekiwania. Choć nazywany był „synem cieśli” i zapewne opanował to rzemiosło, to ostatecznie porzucił odziedziczony po św. Józefie warsztat i zgromadzone w nim narzędzia. Wędrował po Izraelu i jego przyległościach, głosząc Ewangelię. Nie spełnił także nadziei Matki Bożej, że dochowa ją jako samotną wdowę do śmierci. Zamiast tego przyszło jej wysłuchiwać od ludzi, że jej Syn „odszedł od zmysłów”, i uczestniczyć w Jego śmierci, gdy konał jak najgorszy złoczyńca na krzyżu. W opinii tłumu była matką szaleńca i bluźniercy. Ale czy mogła Go powstrzymać od wypełnienia Jego powołania, nakłonić do sprzeniewierzenia się temu, po co przyszedł na świat? Przecież to ona została dana Jemu, a nie On jej. On jej i św. Józefowi tylko na pewien czas został powierzony.
Warto, żeby sobie to zakończenie Ewangelii Chrystusowego Dzieciństwa rozważyli współcześni rodzice. Zwłaszcza rodzice jedynaków. Niech to będzie dla nich ostrzeżeniem przed pokusą przerzucania na dzieci swoich niezrealizowanych planów i ambicji. Żeby nie zaczęli zastępować Pana Boga, usiłując ulepić swoje dzieci na swój obraz i na swoje podobieństwo. Córka skrzypaczki niekoniecznie musi robić karierę muzyczną, a syn przedsiębiorcy budowlanego niekoniecznie ma przejąć firmę po ojcu. Może, ale nie musi. I nie wolno się za to obrażać. Bo cóż to za rodzicielska miłość, która by dążyła do własnego szczęścia kosztem szczęścia swojego dziecka? Córka – jak śpiewa Edyta Geppert – nie musi nosić ojcowskiej „szarej marynarki” ani chodzić w butach rodziców.
Dojrzała miłość każe nam odróżniać sytuacje, w których dziecko postępuje obiektywnie źle, od tych, kiedy robi coś tylko inaczej, niż tego chcieliby rodzice. Decyzja o ufarbowaniu sobie czupryny na szmaragdowo, o wpięciu kolczyka w nos czy zakupie podartych dżinsów może być dla dorosłych dziwna, ale nie jest grzechem. Trzeba ją przyjąć z szacunku dla młodzieńczej inności i wolności. My też kiedyś ulegaliśmy tyranii młodzieżowej mody i większość z nas z tego wyrosła. Co innego, kiedy młody człowiek krzywdzi innych, trwale się okalecza, podejmuje nieodwracalnie złe decyzje czy grzesząc, ryzykuje zbawieniem. Wtedy trzeba reagować słowem, przykładem i modlitwą. I czekać w drzwiach zawsze otwartych – jak ojciec marnotrawnego syna.