Słyszeliście o Światowych Rekolekcjach Podhalańskich? W tym roku odbyły się już po raz dwudziesty. Ich inicjatorem i niestrudzonym organizatorem jest ks. Waldemar Zarębczan. Rekolekcje odbywały się zawsze w Rzymie, ale tym razem w Fatimie. Zjechało się na nie ok. 150 osób nie tylko z Podhala, ale także górale, którzy od lat mieszkają poza Polską, głównie w Stanach Zjednoczonych, w Chicago. Choć ja nie góral, tylko człowiek z Mazowsza, to zaproszono mnie, bym wygłosił stosowne do okoliczności konferencje.
Przyleciałem do Lizbony rano. Spotkanie w Fatimie zaczynało się wieczorem, a więc był czas, by to i owo w stolicy Portugalii zwiedzić. Zaszedłem m.in. do kościoła św. Antoniego, znanego na całym świecie jako Antoni Padewski. Ostatnie lata jego życia były związane z Padwą i tam znajduje się jego grób. Ale Antoni urodził się w Lizbonie. Nazywał się Fernando de Bulhões, a imię Antoni przyjął po wstąpieniu do franciszkanów. Kościół w Lizbonie pod jego wyzwaniem znajduje się w miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdował się dom, w którym wzrastał. Święty Antoni jest m.in. patronem odnajdowania rzeczy zagubionych. Świadectw o skuteczności świętego w tej materii jest bez liku. W Lizbonie widać było grupki ludzi różnych narodowości, którzy dopiero co uczestniczyli w jubileuszowych uroczystościach pod przewodnictwem papieża Franciszka. Pewien człowiek zagadnął mnie po polsku: „Przepraszam, czy o. Kowalczyk?”. Kiedy potwierdziłem, oznajmił, że zna mnie z Facebooka. No proszę! Wirtualne znajomości dopełniają się niekiedy w realu.
Orędzie fatimskie jest pełne niepokojących wizji, ale także pocieszających obietnic. Z jednej strony mowa jest o wojnach, nieszczęściach, brutalnych prześladowaniach Kościoła, a z drugiej o tym, że możemy się nawrócić, podjąć pokutę i modlitwę, i że na koniec Niepokalane Serce Maryi zatriumfuje. Przypominają się słowa z Księgi Apokalipsy: „I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą Jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa” (Ap 12,17). Niewiasta (Maryja) jednak zwycięży. Oczywiście, to zwycięstwo nie dokona się jej osobistą mocą, ale mocą Boga. Maryja nie jest jakąś półboginią między Bogiem a ludźmi. Jej szczególna rola w historii zbawienia wynika natomiast z tego, że – jak naucza Sobór Watykański II – jest ona „Rodzicielką Syna Bożego, a przez to najbardziej umiłowaną córą Ojca i świętym przybytkiem Ducha Świętego”, a jednocześnie uosabia doskonałą odpowiedź stworzenia na Boży plan zbawienia.
Jedna z rzeczy, które najbardziej uderzają mnie w objawieniach fatimskich, to znaczenie, jakie Maryja przypisuje osobistemu nawróceniu, pokucie i modlitwie prostych, wydawałoby się – niewiele znaczących ludzi. W roku 1917 trwa jeszcze okrutna I wojna światowa, w Rosji rodzi się bestia komunizmu, a w niektórych innych krajach do władzy dochodzą nienawidzący Kościoła masoni. I co na to niebo? Otóż niebo wybiera troje pastuszków z Fatimy… Cóż tych troje dzieci może znaczyć wobec wielkich dziejowych zawieruch? A jednak Maryja chce nas przekonać, że od czystych, nikomu nieznanych serc zależy wiele. Problem w tym, że my nie dowierzamy, iż kilku prawdziwie sprawiedliwych mogło uratować Sodomę i Gomorę.
Przypominają mi się tutaj słowa Benedykta XVI z książki „Światłość świata”: „Obecnie potrzebujemy przede wszystkim duchowych ruchów, dzięki którym Kościół na całym świecie (…) ustanowi drogowskazy i znowu postawi w centrum kwestię obecności Boga”. Takie duchowe nurty rodzą się w prostych, czystych sercach, gotowych odpowiedzieć na Boże wezwania. Jednym z takich nurtów jest orędzie Fatimy, które dotarło do nas poprzez otwarte serca dzieci.
O tym wszystkim rozmawialiśmy podczas rekolekcji podhalańskich, o rzeczach ostatecznych, zbawieniu i potępieniu, o tym, że boimy się radykalnego nawrócenia i całkowitego zawierzenia, jak to zrobił kard. Wyszyński: „Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, (…) pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga”. Hiacynta, Franciszek i Łucja nie bali się…