Na pierwszy rzut oka Mińsk zmienił się przez te dwanaście lat. Jest dużo nowych samochodów, a po drodze z lotniska mija się ładne, nowe osiedla. Również wielkie bloki, tak jak u nas, zaczynają mieć własny charakter, podkreślany przez choćby niewielkie ozdoby, otacza je przyjemna zieleń, wyglądają na miejsca, gdzie każdy by chętnie zamieszkał. W centrum jednak wszystko zostało po staremu. Tak jak piętnaście i trzydzieści lat temu – są aleje Marksa, Engelsa i Lenina. Na głównym placu dominuje ogromny pomnik przywódcy bolszewizmu. Na każdym kroku widzi się billboardy ku czci Armii Czerwonej i wojny Stalina.
Echa komunizmu dźwięczą również w rozmowach z władzami. Na Białorusi oficjalnie nie ma więźniów politycznych. Opozycjonistów skazuje się tak jak w PRL – za chuligaństwo, czyli na przykład wyrywanie się w czasie aresztowania, albo za pasożytnictwo – czyli utratę pracy, z której ich wyrzucono. W parlamencie nie ma opozycji – bo „ludzie jej nie potrzebują”. I owszem, oparciem dla dyktatury Łukaszenki jest komunizm – nie jako ideologia, ale jako doświadczenie, mentalność i system uprzedzeń. Mentalność sowiecka to przede wszystkim wyobcowanie społeczeństwa z tych wątłych elementów świadomości narodowej, na których próbował budować nowe państwo prezydent Stanisław Szuszkiewicz. Wyróżnikami białoruskiej tożsamości miały wtedy być stary biało-czerwono-biały sztandar, tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego (którego urzędowym językiem przed unią lubelską był ruski, a dominującą religią – prawosławie) i uroczyste rocznice zwycięstwa księcia Ostrogskiego nad wojskami moskiewskimi pod Orszą.
Łukaszenka odwołał się do ludzi, dla których to wszystko było obce, którzy nawet język narodowy traktowali jako folklorystyczny dialekt. A swój system oparł na połączeniu powolnej modernizacji, subwencji rosyjskich i właśnie kultywowaniu posowieckiej spuścizny. Jej żywotność wyznacza jednak także granice jego władzy. Bo dla wielu Białorusinów, przyzwyczajonych do życia w państwie rządzonym z Moskwy, dzisiejsza Rosja to państwo bardziej nowoczesne i „europejskie”. W tej sytuacji Łukaszenka nawet dla niektórych ludzi opozycji pozostaje jedynym realnym gwarantem białoruskiej państwowości, bo przy dzisiejszym stanie nastrojów Rosja całkiem praktycznie mogłaby zawłaszczyć Białoruś i zlikwidować jej nawet ograniczoną niepodległość poprzez „federalizację”. Bo słabość dzisiejszej Białorusi nie podważa jej politycznej wagi. Białoruś – tak jak gdy była Wielkim Księstwem Litewskim – to ciągle Wrota Europy. Ale o tym następnym razem.
Marek Jurek |