Eksponując swoją religijność (także podczas procesji Bożego Ciała czy w czasie Dnia Dziękczynienia), Andrzej Duda nie robi nic ponad to, co tak bardzo spodobało się Polakom w czasie kampanii: jest sobą. Tak go wychowano – i w rodzinie, i w harcerstwie. Oczywiście, jego decyzje o tym, jak się prezentować Polakom i w jakim kontekście, mają też wymiar polityczny. I trzeba przyznać, że istnieje ryzyko przesady czy choćby wrażenia przesady. Strona rządowa i lewicowa nie ukrywa, że będzie eksploatowała niskie antykościelne i antyreligijne emocje części społeczeństwa do granic możliwości.
– Konieczne jest też pokazanie, że zwycięstwo Andrzeja Dudy to zwycięstwo polityka konfesyjnego – deklarował w rozmowie z „Krytyką Polityczną” przedstawiciel lewego skrzydła PO senator Józef Pinior. Również sztabowcy PiS oceniają, że Platforma będzie chciała wykazać Polakom, że głosując na Dudę, popełnili „błąd”, którego w wyborach do Sejmu powtórzyć już nie mogą. Prezydent elekt będzie więc spychany na pozycje „narodowo-katolickie”, a przede wszystkim będzie wypychany z centrum. Religijność Andrzeja Dudy może też posłużyć do prób kreowania kolejnego mentalnego przełomu w kraju, w postaci jakiegoś rodzaju „buntu”. System wie przecież, że jeżeli nie doprowadzi szybko do jakiejś zmiany, nie uruchomi skutecznej dźwigni, to utrzymają się obecne tendencje i jesienna klęska będzie spektakularna.
Zagrożenia są więc realne. Ale jednocześnie religijność Andrzeja Dudy stanowi dla polskiego katolicyzmu wielką szansę. Może największą od trzech dekad. Prezydent elekt i jego rodzina są przecież zaprzeczeniem budowanego przez wrogów wiary stereotypu „zacofania”: są wielkomiejscy, inteligenccy, wykształceni, obyci w świecie, bez kompleksów. Jak to ujął Krzysztof Kłopotowski – to najlepsza pierwsza para, na jaką stać współczesną Polskę, kraj po strasznych przejściach w XX wieku. Prezentują świat, do którego aspiruje większość wyborców... Platformy. Do tej pory tym ludziom mówiono, że jedyna droga do takiego awansu wiedzie poprzez, w najlepszym wypadku, odwrócenie się, a w najgorszym szydzenie z Kościoła, księży i polskości. Teraz ci ludzie zobaczą, że można mieć wszystko, o czym marzą, zachowując katolickie dziedzictwo i pielęgnując polskość. To więc szansa na swego rodzaju przełom intelektualny i psychologiczny w Polsce. Szansa tym większa, że Andrzej Duda ma w sobie coś, co porusza w ludziach lepszą stronę. Dzięki temu naturalnemu talentowi wygrał z Bronisławem Komorowskim i stojącym za nim murem aparatem państwowym. Wygrał jak Dawid z Goliatem.
Tego zwycięstwa nie sposób przecenić. Ledwie kilka tygodni temu Irlandia, kraj przez tyle wieków wierny katolicyzmowi, zaakceptowała „małżeństwa” homoseksualne. Znów zobaczyliśmy siłę globalnych procesów niszczących tożsamość całych narodów, i to błyskawicznie, w ciągu pokolenia. Ta siła wynika po części z obiektywnych procesów społecznych, zwłaszcza narastającej mobilności (niestabilności?), także tej wirtualnej. Ale w tych procesach znaczenie mają także decyzje elit politycznych, biznesowych i medialnych, które zawsze gdy mogą, to zaszkodzą chrześcijaństwu. Unia Europejska nawet w największym kryzysie nie przestała finansować z radością wszystkiego, co buduje „nowego człowieka”, z genderyzmem na czele. Nasz odchodzący prezydent – deklarujący się jako żarliwy katolik – nawet nie mrugnął, podpisując konwencję antyrodzinną, fałszywie upatrującą źródeł przemocy wobec kobiet w chrześcijaństwie. Chyba musiał...
Nasza determinacja może zmienić bieg dziejów. Bo przecież nie wiemy, co jest za zakrętem. Tak jak jeszcze kilka miesięcy temu głęboka zmiana w Polsce wydawała się nam niemożliwa, a dziś – czujemy to – jest na wyciągnięcie ręki. Może zmiana kontynentalna, cywilizacyjna też nadejdzie?
Jacek Karnowski |