Mają Państwo wrażenie, że ciągle protestujemy? A to przeciwko jakiejś sztuce teatralnej, a to w reakcji na bajkę dla dzieci czy dlatego, że ktoś ściąga krzyże ze ścian w urzędzie. Naturalną reakcją człowieka, który nie ma w sobie genu zawodowego wojownika, jest więc poczucie zmęczenia. W naszej głowie pojawia się coś na wzór zwolnienia, jakie rodzice pisali dzieciom w związku z nieobecnością w szkole. W miejscu „z powodu choroby” czy „z powodu spraw rodzinnych” wpisujemy sobie „to nie może być aż tak poważna sprawa” albo „znów przesadzają i wyolbrzymiają problem” czy też „moja aktywność nic nie zmieni”.
Rzeczywiście, zdarzają się reakcje przesadzone, które uznałabym raczej za straszenie ludzi i gromadzenie sobie audytorium. Kiedy zatem dociera do nas komunikat o kolejnej bulwersującej sprawie, zanim wrzucimy ją do katalogu „bez przesady, to nic istotnego”, warto poświęcić jej chociaż dziesięć minut naszego cennego czasu. Dzięki temu nie zaangażujemy się w sztucznie stworzony problem, nie będziemy mieli poczucia, że zostaliśmy emocjonalnie zmanipulowani, ale też nie machniemy ręką na coś, co może mieć daleko idące i bardzo szkodliwe konsekwencje.
Na naszym usprawiedliwieniu z braku reakcji, zazwyczaj nie przyznając się do końca przed samym sobą, czasami piszemy też: „Chciałbym tym razem być w większości”. Kiedy media głównego nurtu śmieją się z katolickich wartości, żartują z zasad, jakie wyznajemy, i podkreślają ich nieaktualność, czujemy, że ostatecznie to my jesteśmy obiektem tych kpin. Dlatego reagując, wydawałoby się, mało znaczącym „pewnie znów przesadzają” na zapowiedzi nowego obowiązkowego przedmiotu w szkole, którego podstawa programowa daje bardzo niejasną informację, czego będzie można nauczać nasze dzieci, zapewniamy sobie tylko pozorny spokój.
Odnosi się to oczywiście nie tylko do tej sprawy, ale chociażby do recenzji książek dla dzieci ostrzegających przed tym, jaki wpływ mogą mieć prezentowane w nich wzorce dziecka gardzącego własnymi rodzicami czy wyśmiewania przez młodych bohaterów księży i Kościoła. Wygodne „przesadzają, to tylko książka” daje nam poczucie, że nie musimy nic robić i mamy wspomniany już spokój, ale też że jesteśmy tymi „fajnymi rodzicami”, o których tak pięknie mówią dzisiaj media.
Tyle że odpowiedzialność, jaką wzięliśmy za człowieka, powołując go na świat, ale i prosząc o chrzest dla niego, jest po prostu w sprzeczności z naszą postawą. Jeśli co roku sami – już w pełni świadomi – powtarzamy przyrzeczenia chrzcielne, a dodatkowo wzięliśmy odpowiedzialność za wychowanie w wierze dziecka, to teraz
nie ma usprawiedliwienia z nieobecności. Chodzi tu zarówno o przykład własny, jak i naszą aktywność w każdej sferze życia, czyli wszędzie tam, gdzie obecna jest jako kompas wiara katolicka. Jeśli więc, przyglądając się kolejnej sprawie, znów uznamy, że wymaga ona naszego sprzeciwu i zaangażowania, to warto pomyśleć, że to nie katolik nieustannie protestuje, ale że ktoś go regularnie do tego zmusza.