Pośród zgiełku życia politycznego milczenie bywa rzadkim przywilejem. Opozycja nie musiała krytykować orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego tylko dlatego, że krytykuje trybunał. Jej liderzy mogli na przykład powiedzieć:
– To jest kwestia praw człowieka, o czym zresztą powiedział Trybunał Konstytucyjny już w 1997 r., a wielokrotnie powtarzał prof. Andrzej Zoll.
Albo tak:
– Nie przestaniemy krytykować Trybunał Konstytucyjny tylko dlatego, że powtórzył jedno dobre orzeczenie z czasów, gdy trybunał miał niepodważalny autorytet.
Albo po prostu:
– To nie jest kwestia polityczna, nie będę tego komentował, tym bardziej że w mojej partii są ludzie, którzy się z tym zgadzają i nie zgadzają.
Mogli po prostu nie przykładać ręki do zła. Woleli włączyć się we wściekłe ataki aborcjonistów. Słowotok posła Budki i jego kolegów mniej mnie zdziwił, najbardziej zmartwił mnie Władysław Kosiniak-Kamysz.
Posłowie, również ich liderzy, zapominają często, że Sejm nie ma być areną walk o władzę, ale władzą publiczną właśnie. I fakt, że jest to władza zbiorowa (więc jednocześnie rozproszona) i że opozycja ma tej władzy mniej niż większość rządowa – nie zmniejsza odpowiedzialności nikogo, kto bierze w niej udział. Dobry przykład takiej odpowiedzialności dała Konfederacja, wspierając podjęte orzeczenie. PSL mógł zrobić to samo, to w jego rękach – partii najbardziej centrowej – w przeszłości często znajdował się narodowy konsensus. Przywódcy PSL mogli wesprzeć bezsporny obowiązek państwa i wyznaczyć granice polityki. Tymczasem Kosiniak-Kamysz wolał przeciw granicom tym wystąpić.
Zaatakował orzeczenie trybunału w imię „obowiązującego przez niespełna 30 lat kompromisu aborcyjnego”, krótko mówiąc – propagandowy fałsz przyprawił cynizmem. Dotychczasowe przepisy o ochronie życia nie funkcjonowały przecież, bo zawarto jakiś kompromis, ale dlatego, że Trybunał Konstytucyjny wystąpił 28 maja 1997 r. przeciw obaleniu ochrony życia przez Aleksandra Kwaśniewskiego i SLD. O tym, że tamto orzeczenie zostało tylko częściowo zrealizowane, że stan konstytucyjny nie został przywrócony, mówił wielokrotnie profesor Andrzej Zoll, i to również jako przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej w ramach rządu (!), którego Władysław Kosiniak-Kamysz był ministrem.
Prezes PSL uznał jednak, że najpierwsze prawa ludzkie i wartości konstytucyjne Rzeczypospolitej mają być podporządkowane właśnie polityce, jej wygodzie i układom. Do samej rzeczy, do treści orzeczenia trybunału – ani najnowszego, ani tego z 1997 r. – w ogóle się nie odniósł, bo „cóż jest prawda”. I kto tu traktuje trybunał i prawo instrumentalnie?
Najgorsza rzecz w tym szczególnym przypadku nie dotyczy odpowiedzialności politycznej. Oto lekarz w ten sposób mówi o prawie do życia dzieci z zespołem Downa. Jako polityk (i lekarz właśnie) powinien wiedzieć, że są państwa, które chwalą się, że takie dzieci pod ich władzą w ogóle się nie rodzą. Mógłby o tym mówić albo – ciesząc się, że Trybunał Konstytucyjny chroni Polskę przed zsunięciem się w tę otchłań – mógłby przynajmniej godnie milczeć.