Za nami święta Narodzenia Pańskiego. Gdy się do nich przygotowywaliśmy, w modlitwie Kościoła ciągle przeplatały się motywy potrójnego oczekiwania: nadejścia Zbawiciela, spotkania z Nim w wieczności, nadziei na Bożą pomoc w naszych doczesnych potrzebach. Boże Narodzenie tę nadzieję połączyło z wiarą w – jedno i ostateczne, ale także ciągle ponawiane – spełnienie. To zawsze świetny punkt wyjścia do odważnego spojrzenia w przyszłość, na wyzwania nowego roku.
Żyjące pokolenia Polaków przeżyły parę zwrotów historii, więc dobrze wiemy, czym są dziejowe kryzysy i katastrofy. Dziś musimy myśleć, czy Rosja nie zaatakuje sąsiadującej z nami Ukrainy. Bezpieczeństwo sąsiadów zawsze rzutuje na nasze własne i ich pokój jest zawsze wartością, dla nas jednak jest dodatkowo warunkiem niepodległości. Dwukrotnie ją traciliśmy w czasie wojen europejskich. Pierwszy raz podczas rewolucji francuskiej, drugi – po wybuchu drugiej wojny światowej. Mechanizm jest prosty: gdy dochodzi do załamania porządku międzynarodowego, kończy się równowaga sił i przemoc staje się dużo łatwiejsza. Problem polityki Rzeczypospolitej polega dziś na tym, że myśląc dużo o przygotowaniach do niechcianej przez nas wojny, nieproporcjonalnie mało myślimy o tym, jak jej uniknąć, jak obronić pokój. A myśleć o tym trzeba w szerokim, międzynarodowym kontekście.
Aby zrozumieć stosunek dzisiejszej Ameryki do Rosji, warto przypomnieć sobie, co na ten temat pisał Barack Obama w swych prezydenckich pamiętnikach „Ziemia obiecana”. Jego poglądy są o tyle ważne, że przecież u jego boku, jako wiceprezydent, pracował obecny prezydent USA Joe Biden. Obama z dumą wspomina „wznowienie dialogu” z Rosją dla „ochrony amerykańskich interesów”. Ciągle jest bowiem przekonany, że rosyjskie pretensje do Ameryki (o rozszerzenie NATO szczególnie) wyrażają rosyjskie „autentyczne poczucie krzywdy”. Co więcej, z perspektywy czasu jest przekonany, że reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich był bardzo korzystny dla amerykańskiej polityki wobec Afganistanu i Iranu. Tamten region był i jest dla Stanów Zjednoczonych na tyle ważny, by wpływać przesądzająco na politykę w innych częściach świata.
Pokój – jak trafnie powiedziano – jest arcydziełem polityki, jego zachowanie wymaga nie mniej intelektualnego i politycznego wysiłku niż wygranie wojny. Sprawy pokoju we wschodniej Europie nie powinniśmy więc pozostawiać innym, jeśli nie chcemy, by Stany Zjednoczone, Niemcy, Francja rozładowywały napięcia z Rosją z pominięciem naszych interesów. Skoro bowiem porządek międzynarodowy ma realizować dobro wspólne narodów, jeśli ma być sumą ich praw i uprawnionych interesów – każde z państw musi dbać o własne. To obowiązek niezbywalny, podobny do troski o własną rodzinę. Z całą więc świadomością, że wojny wybuchają i że trzeba stale wzmacniać naszą obronę, nie można się godzić na fatalizm straconego pokoju. I jego sprawę też trzeba brać w swoje ręce.