Kampania wyborcza w Polsce trwa w najlepsze. Nie jest tak barwna, jak ta poprzedzająca wybory samorządowe, ale nawet w wyścigu, w którym startuje kilku kandydatów, dużo jest zaskoczeń. A to ktoś zaśpiewa, zatańczy, a to powie wierszyk. Można uznać, że kampania sprzyja infantylizacji. Zdecydowanie bardziej niż hulanki do skocznej muzyki, wokalne popisy z kołem gospodyń wiejskich, rozdawanie darmowych pączków czy obiady u zwykłych rodzin interesuje mnie zmienność lub stałość poglądów kandydatów. Chcąc przyciągnąć jak najwięcej wyborców, zwłaszcza spoza żelaznego elektoratu, trzeba się mocno nagimnastykować. Unikanie pytań, wymijające odpowiedzi – to kampanijna codzienność. Szczerze mówiąc, nie zazdroszczę.
Prawdą jest jednak, że w naszym systemie to prezydent może bez mrugnięcia okiem ustawy przyjęte przez sejm podpisać albo rzucić takie kłody pod nogi, że nigdy ich w Dzienniku Ustaw nie zobaczymy. Dlatego pytanie kandydatów o wiarę, światopogląd, in vitro czy aborcję są jak najbardziej na miejscu. Komentatorzy załamywali ostatnio ręce nad nieprzemyślaną strategią sztabu jednego z kandydatów, który stwierdził, że nie podpisałby ustawy o powrocie do tzw. kompromisu aborcyjnego. Ta wypowiedź mogła się nie spodobać zwolennikom aborcji. Ale ja mam wątpliwości. Wolę kogoś, kto deklarując się jako wegetarianin, pozostaje wierny swoim dietetycznym wyborom, zamiast ze względu na okoliczności zajadać się schabowym. W przypadku głowy państwa wybieramy konkretnego człowieka.
Bycie „prezydentem wszystkich Polaków” nie oznacza, że dany człowiek powie każdemu to, co ten chce usłyszeć. Ma on dbać o dobro wszystkich obywateli, ale jego poglądy, przekonania i to, co sobą reprezentuje, mają mieć wpływ na jego prezydenturę.
W końcu także ze względu na to zostaje wybrany. Dlatego przyznam, że bardziej szanuję kandydata, którego poglądy znajdują się o lata świetlne od moich, jeśli tylko pozostaje im wierny. Problem mam ze słowami ludzi, którzy myślą tak, jak akurat korzystnie jest myśleć, i to nawet jeśli walczą o konserwatywny elektorat i zaczynają iść w kierunku moich przekonań.
Podobnie radością nie napawa mnie koniec cenzury na Facebooku. Oczywiście jego twórca dotychczas nigdy jej tam nie widział, ale po wyborach wygranych przez Donalda Trumpa udało się ją znieść. Teraz już informacja, że „aborcja to zabójstwo dziecka” nie zostanie ukryta, może nawet będzie można wykupić reklamę pro-life. To nawrócenie to oczywiście wind of change, który powiał za oceanem. Nie ufam jednak stałości podmuchów. Chorągiewki łopoczące na wietrze, tak jak on zawieje, i udział wielkich pieniędzy w tym zjawisku mogą wydawać się czymś, na co zwykły człowiek nie ma wpływu. W tym świecie jednak nie jest najważniejsze, by wiatrem sterować albo z nim pędzić, ale by – wzorem św. Pawła – „wystąpić w dobrych zawodach”. Czego sobie, Państwu i wszystkim szczególnie wystawionym na podmuchy wiatru życzę.