Kiedy słuchałam homilii papieża Franciszka podczas Mszy Świętej Krzyżma, myślałam o owym księdzu, który „na dziś skończył”, i miałam nadzieję, że on też słyszy słowa Papieża: „Ten, kto nie wychodzi z siebie, zamiast być pośrednikiem (między Bogiem a wiernymi – przyp. red.), staje się stopniowo najemnikiem i zarządcą. (…) Właśnie stąd pochodzi niezadowolenie niektórych księży, którzy w końcu stają się smutni, zamieniają się w pewien rodzaj kolekcjonerów antyków albo nowinek zamiast być pasterzami «pachnącymi jak owce», (…) i rybakami ludzi”.
A co innego, jeśli nie to, napisał do „swoich” księży z archidiecezji warszawskiej jej metropolita kard. Kazimierz Nycz nie tak dawno przecież – na Boże Narodzenie? „Dziś już nie wystarczy czekać w parafii na wiernych. Trzeba wychodzić i przez świadectwo życia szukać i przyprowadzać ludzi zagubionych na drogach życia do Jezusa. To jest pilne i ważne zadanie nowej ewangelizacji”.
Kościół jednak to nie tylko źle wykonujący posługę kapłańską księża, Kościół to my – wierni. Tuż przed Wielkanocą nie było lepiej. Przygotowywałam dla telewizji felieton o istocie Wielkanocy. Założenie było takie: 1. Mamy nowego papieża Franciszka; 2. Watykan nie schodzi z pierwszych stron gazet, i jeśli nawet rozmawiamy tylko o starych butach papieża, skromnym mieszkaniu i całowaniu nóg więźniom, to wciąż jest to rozmowa o tym, jak przywrócić istotę wartości, na jakich Kościół stoi.
Spotkani w ulicznej sondzie ludzie, katolicy w większości, słysząc to wszystko, powinni odpowiadać w duchu ewangelicznym – myślałam.
– Najważniejsze są jajeczka i palemki, proszę pani – usłyszałam pierwszą i wiele innych odpowiedzi – i muszą być żywe bazie, proszę pani, mamy dość sztucznych rzeczy w naszym życiu.
Na szczęście po tym wszystkim przychodzi Niedziela Bożego Miłosierdzia.
Małgorzata Ziętkiewicz |