25 kwietnia
czwartek
Marka, Jaroslawa, Wasyla
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Belgijka na Jasnej Górze

Ocena: 0
5814
– Przyjechałam do was powodowana chęcią działania i ciekawością, a odkryłam świat oparty na wartościach. Wy macie korzenie, ja szukam swoich tu, w Polsce... – opowiada Colette Courtoy, Belgijka z polską duszą
Z Colette Courtoy, Belgijką z polską duszą, rozmawia Beata Piliszek-Słowińska


Jaka jest Pani rodzina?


Jest nas ośmioro – cztery siostry i czterech braci. Ja jestem trzecia z kolei. Mieszkaliśmy pod Brukselą. Mama pracowała w domu, zajmując się dziećmi, tata był kontrolerem lotów na pobliskim lotnisku. Co niedziela chodziliśmy z nim do kościoła, mama zawsze wybierała się na wcześniejszą Mszę. Rodzice posyłali nas do katolickich szkół, należeliśmy do Patronage (katolicka formacja młodzieżowa skupiająca się na pomocy innym), tata bowiem uważał, że powinniśmy poznawać osoby z niezamożnych środowisk, dlatego wybrał tę formę, a nie harcerstwo. W domu każde z rodzeństwa miało obowiązki, np. zmywanie naczyń, pastowanie butów i inne. Rodzice surowo przestrzegali zasad, ale kiedy mama przygotowywała kolację, tata opowiadał nam bajki i zajmował się nami.

Rodzice przywiązywali wagę do tego, abyśmy nie byli obojętni na los innych. Mówiono nam, że mamy patrzeć na tych, którzy mają mniej od nas, a nie na tych, którzy mają więcej.

Gdy chodziłam do szkoły średniej, naszą placówkę odwiedził jezuita ojciec André Roberti, założyciel Arki w Belgii. To był początek mojej długoletniej zażyłości z tą formacją. Tak się złożyło, że przez dwa lata byłam odpowiedzialna za funkcjonowanie jednego domu „Arki” (Le Toit) w Brukseli. Niepełnosprawni umysłowo spełniali w nim proste obowiązki kuchenne, porządkowe i inne. Nieważne, że ziemniaki po obraniu były kwadratowe, liczyła się chęć, zapał i pomoc. Chodziło o to, aby pobudzić ich do aktywności i nauczyć samodzielności.

Współzałożycielem Ruchu „Wiara i Światło” i twórcą „Arki” we Francji był Jean Vanier. Miałam okazję go poznać, wielokrotnie tłumaczyłam rekolekcje prowadzone przez tego fascynującego człowieka.


Dlaczego zainteresowała się Pani Polską?


Bo zamiast do Konga pojechałam jako pilotka do Polski. Rodzice mieli znajomych, polskich emigrantów w Belgii, od których podczas wakacji wynajmowaliśmy dom we Francji. Byli sympatyczni i ciepło ich wspominam, ale poza tym Polska była mi obca. Papież Jan Paweł II zainteresował mnie swoim nauczaniem i charyzmą, ale prawdopodobnie gdyby pochodził z Wietnamu, byłoby podobnie.

Pierwsze słowa, które poznałam, nie wiedząc wtedy, że napisane są w języku polskim, to „bocian” i „mucha”. Latałam szybowcami polskiej konstrukcji o takich nazwach.


Była Pani pilotką?

Pilotowanie, a zwłaszcza akrobatyka lotnicza, bardzo mnie pasjonowały. Moja fascynacja sprawiła, że szukałam pracy, która umożliwiała mi branie wolnych dni, aby latać. Wybierałam więc instytucje charytatywne i broniące życia, jako zapewniające większą swobodę.

W 1981 roku koleżanka z Francji przyjechała do Belgii na staż i wciąż opowiadała o Polsce. Mówiła, że papież prosi, aby pomagać polskiemu społeczeństwu. Męczyła mnie opowieściami o konieczności pomagania, a potem... to ja męczyłam innych (śmiech). Zaprosiła mnie na pielgrzymkę z Paryża do Chartres, a tam poznałam Polaków z księdzem Tadeuszem Uszyńskim na czele, który był wówczas rektorem kościoła św. Anny w Warszawie. Opowiadano mi wtedy o pielgrzymce do Częstochowy i zapragnęłam pójść w niej. Był czerwiec, do sierpnia zorganizowałam grupę chętnych osób, ale brat zmienił termin ślubu i nie mogłam się wybrać. Wtedy postanowiłam uczyć się języka polskiego, aby za rok móc bez pomocy tłumacza odnaleźć się w waszym kraju. W międzyczasie zaproszono mnie na koncert, z którego dochód miał być przeznaczony na pomoc Polsce. Poszukiwano osób mogących zaangażować się w działania na rzecz waszego kraju. Zadzwoniłam do organizatorki koncertu, Elżbiety Druckiej-Lubeckiej de Sejournet, i zgłosiłam się do pomocy. Zbieraliśmy pieniądze na zakup żywności, środków czystości i ubrań dla Polaków, a potem robiliśmy paczki. W środkach masowego przekazu w Belgii dużo mówiło się o Polsce, o „Solidarności” i o nadziei na wolność.


Kiedy po raz pierwszy przyjechała Pani do Polski?

Dopiero w lutym 1982 roku. Zaskoczyła mnie szarość, nie tylko zimowa. Pojechaliśmy – pamiętam – do Wrocławia, wszystko jak w czarno-białym filmie. Tylko ludzie nie pasowali do tej scenerii, machali do nas, uśmiechali się, pokazywali znak V. Trwał stan wojenny, więc jechaliśmy bez zatrzymywania się, wszędzie bramki i żołnierze, na granicach województw musieliśmy okazywać dokumenty. Kraj poznawaliśmy głównie z okien samochodu. Konwój liczył 70 ciężarówek z darami z Belgii. Na szczęście mogłam się już porozumiewać w waszym języku. Mam prawo jazdy na tak duże samochody, a ponadto lubię wyzwania. Wyjazd do Polski traktowałam jako wielką przygodę. Mówiono mi, że dobrze, aby ktoś miał takie prawo jazdy, więc je zrobiłam, a także zdobyłam uprawnienia do prowadzenia autobusów, na wypadek gdyby okazały się potrzebne.
PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 25 kwietnia

Czwartek, IV Tydzień wielkanocny
Święto św. Marka, ewangelisty
My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego,
który jest mocą i mądrością Bożą.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Mk 16, 15-20
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter