– Zawsze myślał o Bogu, zawsze był zatopiony w modlitwie i Bożym Miłosierdziu. Był żywą Ewangelią – opisuje spowiednika św. Faustyny ks. Ryszard Pasturek, niegdyś jego uczeń w seminarium w Białymstoku
Z ks. Ryszardem Pasturkiem, uczniem bł. ks. Michała Sopoćki, rozmawia Jakub Pacan
Miał Ksiądz szczęście spotkać spowiednika św. siostry Faustyny w białostockim seminarium, a później pełnić posługę w tej samej diecezji. Jaki stosunek do ludzi miał bł. ks. Michał Sopoćko?
Byłem jego uczniem, rozmawiałem z nim także poza wykładami, najczęściej podczas rekreacji. Tam też dyskutowaliśmy o różnych trudnościach. Ksiądz Sopoćko nigdy nikogo nie krytykował i wszystkich traktował tak samo, tzn. bardzo taktownie i z wyrozumiałością. Był wrażliwy na potrzeby i problemy innych, zwłaszcza nas, młodych alumnów w seminarium. Nie zwracał też zbytniej uwagi na tytuły.
Dlaczego niektórzy mówią o Księdzu „żywa relikwia bł. Michała Sopoćki”?
Zacznę od anegdoty. W Świnicach Warckich, miejscu urodzenia i chrztu św. Faustyny, zastępowałem latem miejscowego proboszcza, który wyjechał na urlop. W tym czasie przyjechała grupa pielgrzymów z Filipin. Kiedy przewodniczka powiedziała im, że jestem uczniem ks. Sopoćki, nagle mnie oblegli, zaczęli wyjmować z torebek i plecaków obrazki Jezusa Miłosiernego i o mnie ocierać. Nie ukrywam, że bardzo mnie to zaskoczyło i nie wiedziałem, jak się zachować. Nie rozumiałem, dlaczego to robią; usłyszałem, jak rozmawiali między sobą, że spotkali „żywą relikwię” ks. Michała Sopoćki. Podobnych sytuacji miałem więcej.
Ksiądz Sopoćko wchodził w głębokie relacje z ludźmi?
Nie, był bardzo szczery, pokorny, ale nie nawiązywał głębszych sympatii czy przyjaźni z innymi.
Nie miał potrzeby, żeby z kimś porozmawiać czy poprosić o pomoc?
Nie, nigdy nie miał potrzeb, żeby kogoś się poradzić, mówił tylko „Jezus i ja”. Był małomówny, a przede wszystkim bardzo wyciszony. Nigdy się nie żalił, a swoje problemy rozwiązywał przed Najświętszym Sakramentem. Nie znaczy to, że był mrukliwy czy nieprzystępny. Otwierał się zawsze, kiedy była taka potrzeba. Zapalał się w chwilach, kiedy chodziło o sprawy Boże.
To jakim był wychowawcą akademickim?
Łagodnym. Nie wyśmiewał studentów plączących się na egzaminach, nie irytował się na nas. Jeżeli ktoś źle odpowiadał, mówił tylko: „nie powiedziałeś tego, o co mi chodzi”. Zależało mu na dobrym przygotowaniu nas do posługi duszpasterskiej. Chodził z nami na lekcje religii i każdemu dawał temat, który musiał przeprowadzić. Wnikliwie słuchał, potem wszystko omawialiśmy i ks. Sopoćko wystawiał ocenę. Mnie powiedział, że będę dobrym katechetą, ponieważ wybrałem trudne zagadnienia teologiczne, z których wybrnąłem w prosty sposób, zrozumiały dla dzieci. Nikogo nie faworyzował, ale znał każdego kleryka z osobna. Podobno wspomagał finansowo biednych studentów.
Jakim spowiednikiem był ks. Michał Sopoćko?
Jako spowiednik był ostry i niektórzy bali się do niego chodzić. Jeśli alumn miał problem ciągle z tym samym grzechem, to on mówił: „A może byś przemyślał swoją słabość spokojnie podczas wakacji. W kapłaństwie może być ci trudno”.
A może miał dar czytania ludzkich sumień?
Tego nie wiem, ale pamiętam taką sytuację: usunięto dwóch kleryków z seminarium i ku zdziwieniu wszystkich wstawił się za nimi profesor Sopoćko. Opiekował się nimi i pojechał osobiście prosić, by przyjęło ich seminarium wrocławskie. Tak też się stało. Później ci dwaj klerycy byli bardzo dobrymi kapłanami.