Zaznaczę od razu, że tytuł miał być nieco inny: „Adhortacja i co dalej?”. Albo jeszcze dłuższy: „Rocznica chrztu, adhortacja i co dalej?”.
Bo tak naprawdę nie chodzi mi o treść długo oczekiwanego papieskiego dokumentu Amoris laetitia. I nie o samo tylko omawianie wagi rocznicy chrztu Polski, znaczenia obchodów dla umocnienia tożsamości i tak dalej. Chodzi mi o osobisty stosunek do takich wydarzeń, o których tyle mówią media. A mówią tyle, że można nabrać wrażenia, iż samemu właściwie nic już nie trzeba robić. Wystarczy posłuchać albo jeszcze lepiej obejrzeć w telewizji – i już można mieć poczucie, że się zrobiło. Tak jak teraz z adhortacją albo z aktem odnowy przyrzeczeń chrzcielnych przez tych, którzy uczestniczyli w uroczystej Mszy „stadionowej” w Poznaniu z okazji 1050 lat chrztu Polski i powinni – a my z nimi – iść między ludzi i być świadkami Chrystusa. Media przecież pokazywały to niemal trzy dni bez przerwy. Ale czy z tego wynika mój własny stosunek do sprawy?
Weźmy też adhortację. Obawiam się bowiem – piszę to z oporami, ale tak uważam – że poza nielicznymi publicystami i działaczami katolickimi, też nielicznymi, nikt jej nie przeczyta. No, może jeszcze poza przedstawicielami niektórych grup społecznych, zwłaszcza osobami rozwiedzionymi w nowych związkach, uczestniczącymi w duszpasterstwie związków niesakramentalnych. Na te zwłaszcza grupy kierują swoje ostrze media. A to one, na dobre i na złe, promują adhortację.
I tego dotyczy tak naprawdę moje: co dalej? Jaką pracę trzeba wykonać, żeby treść papieskiego dokumentu Amoris laetitia stała się naprawdę znana? Żeby została przeczytana, omówiona, przedyskutowana i może nawet podjęta. Zwłaszcza w sprawie niby – jak twierdzą media – najbardziej palącej, czyli Komunii Świętej dla osób rozwiedzionych pozostających w związkach niesakramentalnych. Bo o czym mamy mówić, skoro treść dokumentu nie będzie znana, ale każdy z dyskutantów chętnie będzie się przerzucał sloganami na jej temat?
Bez własnej decyzji: wziąć do ręki, przeczytać i pomyśleć – nie będzie więc żadnej realnej dyskusji. Kilka miesięcy temu, przed zbliżającym się wtedy Synodem Biskupów o Rodzinie, pojawił się wśród zainteresowanych tematem osób wątek adhortacji Jana Pawła II Familiaris consortio z roku 1981, wciąż znakomitej w każdym calu jako program duszpasterski, wciąż nieprzepracowanej, a w pewien wyraźny sposób nieobecnej w dyskusjach przedsynodalnych. Zapytałam więc znawców tematu, bywałych w różnych kościelnych kręgach europejskich księży profesorów, o jej rolę w pracy wychowawczej Kościoła w różnych krajach, w tym w Polsce. „Jaka znowu rola – odpowiedzieli – skoro księża jej nie znają, a cóż dopiero świeccy.” Czy tak samo będzie i teraz?
Z dostępem do treści nie ma żadnego kłopotu: adhortacja jest na portalach internetowych, za chwilę będzie wydana drukiem. Czy jednak podstawowym tekstem w dyskusjach będą dziennikarskie omówienia lub – co gorsza – same tylko komentarze?
Barbara Sułek-Kowalska |