Syn "tej ziemi", piewca umiłowania Ojczyzny, liryk współczesnej ambony – powiedział o nim językoznawca prof. Jan Miodek. Bp Józef Zawitkowski świętuje 20 maja pięćdziesięciolecie kapłaństwa.
Od 25 lat jest kaznodzieją najczęściej występującym w radiowej Mszy Świętej transmitowanej z kościoła Świętego Krzyża. Z łowickiej katedry, gdzie jest biskupem pomocniczym, z patriotycznymi kazaniami zaprasza się go na największe uroczystości do innych diecezji w Polsce. I wiadomo, że tam, gdzie przyjeżdża „złotousty” biskup, kościół wypełniony będzie do ostatniego miejsca. Jego formuła: „Kochani moi” weszła już do historii.
DOM NAJPIĘKNIEJSZY
Jan Paweł II po wizycie w Polsce nucił w Watykanie pieśń „Panie dobry jak chleb”, do której słowa napisał właśnie bp Zawitkowski. Kiedy Warszawa pierwszy raz śpiewała tę pieśń Ojcu Świętemu, ks. prof. Marek Starowieyski powiedział do autora: – Józek, nie napisałbyś „pachnie świeżym chlebem”, gdybyś nie był ze wsi, bo tam łan dojrzewa.
– Jaki był mój dom? Najpiękniejszy na świecie – opowiada biskup. Duży, kryty strzechą, stał we wsi Wał w powiecie Rawa Mazowiecka. Z czterema izbami i kaflowym piecem chlebowym. Mieściła się w nim też jednoklasowa szkoła dla dzieci.
– W tym domu był z nami dziadek, który był dla mnie autorytetem. Przeżył trzy wojny, przeszedł wiele doświadczeń wiary. W czasie II wojny światowej w naszym domu mieszkało 17 osób. Przyszły z Warszawy. Nie wiem, skąd mama miała tyle siły, żeby wszystkich utrzymać. Chociaż o mąkę było trudno, chleba zawsze starczało. Koło Wigilii Bożego Narodzenia był też miód, bo dziadek był pszczelarzem. Mogę powiedzieć, że dom był chlebem i miodem płynący – uśmiecha się jubilat z rozrzewnieniem.
Mamą nie cieszył się długo. Marianna Zawitkowska zmarła, kiedy miał 12 lat, przy porodzie siostrzyczki Zosi. – My najstarsi, ja i Anka, rozumieliśmy, co się stało. Młodsi Janek i Stasio mniej. Stasio wychodził poza zabudowania i płakał. Takie były te nasze sieroce blizny, choć mamę próbowała zastąpić babcia.
– Po śmierci mamy tata pokazał nam, że teraz Matka Boża będzie naszą mamą – ciągnie opowieść bp Zawitkowski. – Na figurce Maryi, na jej rękach wisiały nasze różańce, u stóp leżały nasze książeczki. Wszyscy codziennie głośno mówiliśmy pacierz. Tak wyglądał nasz ołtarzyk w domu, także za życia mamy.
– Pamiętam te najgłębsze przeżycia religijne, kiedy jeszcze mama żyła. Tata jako strażak trzymał wartę przy Grobie Pańskim. Mama mówiła: „Uklęknij, bo tata pilnuje Pana Jezusa”. „A dlaczego pilnuje? Oni go ukradną?” „Nie, tylko on jutro zmartwychwstanie.” I to wystarczyło za cały traktat o zmartwychwstaniu Jezusa” – dodaje.
Tata, Bronisław Zawitkowski, jako agronom uczył innych, jak stosować płodozmian, nawozić ziemię. Ponieważ rodzina miała dużo ziemi rolnej, tata traktowany był jak wróg klasowy, co utrudniało dzieciom dostęp do kształcenia. – Dlatego poszedłem do szkoły księży filipinów do Gostynia Poznańskiego, a po skończonej dziewiątej klasie do szkoły średniej przy ul. Kawęczyńskiej w Warszawie – snuje wspomnienia jubilat. – Pierwszym moim autorytetem był tu ks. Jan Twardowski, nauczyciel języka polskiego. Martwił się o moją maturę bardziej niż ja sam. Troskliwy, dobry, wszystko wierszem mówił, zaraził nas i rozkochał w tym co polskie. Drugim autorytetem był pan Lisiewicz. Byliśmy przekonani, że wie wszystko z matematyki, fizyki i astronomii.
CHODŹ ZA MNĄ
O tym, że chce zostać księdzem, powiedział tacie tuż po maturze. – Bardzo lubiłem służyć do Mszy, a zacząłem zaraz po Pierwszej Komunii Świętej – mówi. – Mieliśmy kochanego księdza proboszcza. Za jego czasów z naszej dwutysięcznej parafii wyszło 11 kapłanów. Na wakacje zapraszał do parafii dwóch kleryków. Liczyliśmy ich guziki u sutanny, graliśmy razem w piłkę. A potem przyszło zawołanie Pana Jezusa: „Chodź za mną”. Tata rozpłakał się, tak jak wiele lat później, kiedy brat Janek powiedział: „Przywiozłem wam biskupa”.
Do seminarium wstąpił w 1956 r. – To był dla mnie ciekawy i szczęśliwy czas – wspomina. – Na początku października pojechali do Częstochowy. Zdziwienie było, kiedy czterystu kleryków szło na Jasną Górę. Wtedy mówiło się już, że więziony prymas Wyszyński zostanie uwolniony. Rzeczywiście, prymas wrócił 4 października.