W tym roku pielgrzymi wędrowali do Loretto już 25. raz. Było ich kilkanaście tysięcy.
Wielkie świętowanie w Sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej złamało wszelkie stereotypy. Patrząc na zgromadzone tłumy, trudno uwierzyć, że współczesny świat odchodzi od Boga. Pielgrzymka do Loretto z roku na rok powiększa swoje zastępy. Pątnicy już nie zmieściliby się w świątyni, jak to było jeszcze 25 lat temu. Teraz ledwie znajdowali miejsce na rozległym placu przed sanktuarium. I nie przyszli tam jedynie z ciekawości, ze względu na odpust, który odbywa się tu zawsze w pierwszą niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, nie przyszli dla tradycji czy z przyzwyczajenia.
Wędrowali z różnych parafii województwa mazowieckiego. Nie tylko z wiosek, ale także z Wyszkowa, Wołomina i Warszawy, zrywając z kolejnym mitem, że ludzie z wielkich miast odchodzą od tradycyjnych praktyk religijnych. – Namówili mnie na tę pielgrzymkę moi parafianie – mówi o. Bogusław, franciszkanin z parafii przy ul. Modzelewskiego na warszawskim Mokotowie. – Oni odwiedzają to miejsce co roku. Ja pracuję w ich parafii pierwszy rok i dopiero rozglądam się tutaj, ale atmosfera już mnie ujęła – dodaje.
Po raz pierwszy przyszła w tym roku pielgrzymka z Józefowa. Pątnicy pokonali 32 km. Wyszli w drogę nocą, o 2.15. Pan Henryk przez cały ostatni etap szedł na przedzie z krzyżem. – Przygnała mnie tu wiara – mówi. – Modlę się za rodzinę, za córkę, która wkrótce wychodzi za mąż, za trójkę pozostałych dzieci, za trzecią już wnusię, która lada dzień przyjdzie na świat – opowiada. Takich mężczyzn było więcej. Może nie do końca jest prawdą, że nasz Kościół jest żeńsko-katolicki, jak niektórzy mówią pół żartem.
Tuż za panem Henrykiem podążał 15-letni młodzieniec. Niósł znak pielgrzymkowy. Nikt go nie namawiał na wędrowanie. – Kończę gimnazjum w tym roku. Chciałem się pomodlić o dobrą szkołę. Na szlaku mogłem zebrać myśli, zastanowić się, co dalej zrobić z moim życiem – mówi. – Chciałbym zostać policjantem albo wojskowym – dodał i już tylko wyszeptał kolejną intencję – o zdrowie dla taty. Powstrzymał wzruszenie. Nie był jedynym gimnazjalistą, który przyszedł do Loretto z pielgrzymką. Pani Dorota ze Strachówki zebrała grupę kilkunastu znajomych i przyjaciół, w tym młodzieży. – Bolały nas nogi, ale kiedy patrzyliśmy, jak starsi od nas ludzie wstają i idą dalej, nie mogliśmy narzekać. To było dla nas świadectwo, że można – przyznają młodzi ludzie.
Z Kamionnej w tym roku po raz pierwszy nie wyszła pielgrzymka, bo obchodzone były dożynki. – Nasze dzieci, 15-letnia Weronika i 12-letnia Wiktoria, bardzo nas namawiały, żeby tu przybyć. Wyjątkowo przyjechaliśmy samochodem, ale za rok przyjdziemy pieszo – mówią państwo Iwona i Piotr. Okazuje się, że jest wielu gimnazjalistów, którzy nie tylko nie omijają kościoła, ale wręcz do niego ciągną. A gdy młodzież ma przy tym charyzmatycznego duszpasterza, nawet nie przychodzi jej do głowy, żeby mu się przeciwstawiać. Przykładem jest ks. Dariusz Wachowiak, wikary parafii w Niegowie. W tym roku znalazł oryginalny sposób zachęcenia młodzieży do loretańskich uroczystości. Zorganizował pielgrzymkę konną, którą prowadził na dorodnej kasztance rodem z Anglii.
Mimo rozmaitych atrakcji wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Pan Kazimierz od drugiej wizyty papieża Jana Pawła II jest w szeregach kościelnej służby porządkowej. Przyjechał z Wołomina, z parafii św. Józefa Robotnika. Jest już na emeryturze i może intensywnie angażować się w organizację wszelkich uroczystości kościelnych w diecezji warszawsko-praskiej. – Czasami człowieka ponoszą nerwy, ale trzeba kochać ludzi, bo życie krótkie – mówi. Ale w Loretto pielgrzymi, choć jest ich dużo, są wyjątkowo zdyscyplinowani. Mimo zwiększonego ruchu na drodze i kolejki do zaparkowania, nikt na nikogo nie patrzy wilkiem. Przyznaje to też policja, która czuwała nad organizacją wydarzenia.