Jak cieśla z Nazaretu
Mali bracia przybyli na Brzeską na początku lat dziewięćdziesiątych. Jak mówią, na ulicy były kocie łby, dziurawy chodnik i żadna z latarni nie świeciła. W mieszkaniach nie było toalet, jedynie wychodek w podwórku, jeden na całą klatkę. Kiedy zabrali się do odnawiania, mieszkańcy sądzili, że są ekipą remontową. A kiedy dowiedzieli się, że będą mieszkać drzwi w drzwi z zakonnikami, długo nie mogli dojść do siebie. O „bramkarzach”, którzy wskazują drogę do ich mieszkania, bracia mówią „nasi przyjaciele”. Kiedy kilka lat temu w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł przedstawiający mieszkańców Brzeskiej jako meliniarzy, brat Kazek z miejsca napisał sprostowanie.– Większość mieszkańców uczciwie pracuje i ma rodziny, choć są to ludzie bardzo ubodzy – zżyma się na stereotypowy obraz Brzeskiej. – Wszyscy tu się znamy, odwiedzamy, razem obchodzimy urodziny, święta, razem witamy nowy rok. Nawet ci, którzy nie wylewają za kołnierz, do nas zawsze przychodzą trzeźwi.
– Współcześni Jezusowi pytali: „Co dobrego może być z Nazaretu?”. Dziś warszawiacy pytają: „Co dobrego jest na Brzeskiej?”. A ja im mówię: przyjaźń, kochające rodziny, pomocni sąsiedzi. Mamy Maryję w podwórkowej kapliczce i Jezusa w Najświętszym Sakramencie w naszym mieszkaniu – tłumaczy brat Kazek. Osiedlanie się w miejscach, które inni wolą omijać szerokim łukiem, jest charyzmatem Małych Braci.
Tym, który jako pierwszy chciał we wszystkim żyć na wzór Jezusa w Nazarecie, był żyjący na przełomie XIX i XX w. francuski arystokrata, bł. brat Karol de Foucauld. Zrozumiał, że skoro sam Bóg na miejsce swojego narodzenia i wzrastania nie wybrał rodziny królewskiej i przez wiele lat żył z ciężkiej pracy własnych rąk, to proste, ubogie życie ma głęboki sens i nieskończony wymiar. Zapragnął stworzyć zakon, którego członkowie pracowaliby fizycznie i żyli zwyczajnie, jak ich Mistrz. Choć nie udało mu się zrealizować tego pragnienia, siedemnaście lat po jego śmierci br. René Voillaume wraz z czterema zakonnikami rozpoczęli życie według wskazań. Wkrótce w ich ślady poszła s. Magdalena Hutin, założycielka żeńskiej gałęzi zakonu, Małych Sióstr Jezusa.
– Brat Karol był pustelnikiem żyjącym samotnie na afrykańskiej pustyni, jednak jego następcy szybko zrozumieli, że idea naśladowania życia ukrytego Jezusa sięga głębiej – tłumaczy s. Agata ze zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa, żeńskiej gałęzi naśladowców bł. Karola de Foucauld. – Mali bracia i małe siostry zaczęli osiedlać się w różnych środowiskach, najczęściej bardzo ubogich, wśród afrykańskich plemion, w robotniczych dzielnicach wielkich metropolii. Zawsze szukali ludzi, do których Kościół hierarchiczny z różnych względów nie mógł dotrzeć. Osiadali wśród Cyganów, cyrkowców, robotników sezonowych, narkomanów czy imigrantów.
Rzecz o zakwaszaniu
Dziś małe siostry i mali bracia obecni są na wszystkich kontynentach. W 63 krajach żyje 1175 małych sióstr i 220 małych braci. Pięcioro z nich na warszawskiej Pradze. Dom Małych Sióstr znajduje się na typowym praskim blokowisku przy ul. Targowej. Kilka pokoi, kaplica i kuchnia z dużym stołem.– Rano mamy wspólną jutrznię, później szybkie śniadanie i każda biegnie do swojej pracy – opowiada s. Ania, kucharka w warszawskim przedszkolu. Siostra Agata pracuje w jezuickim ośrodku dla uchodźców. Najstarsza jest s. Alina, dziś już na emeryturze, która ma za zadanie gotować dla wszystkich i czuwać – by być zawsze gotową, gdyby ktoś chciał wpaść z wizytą. Gościnnie pomieszkuje tu s. Wiola, rehabilitantka w Nigrze, dawniej pasterka kóz należących do zgromadzenia.
– Na początku zawsze jest zdziwienie – mówi s. Wiola. – Kiedy przyszłam w habicie do mojej pierwszej pracy w wytwórni bombek choinkowych, wszystkich zatkało. Jedna z koleżanek powiedziała: „Świetnie, teraz na przerwie nie będziemy robić nic poza odmawianiem różańca!”. Wszyscy się bali, że przeze mnie atmosfera w pracy będzie drętwa: że nie będzie można żartować, swobodnie rozmawiać albo że stanie się coś strasznego, jeśli komuś wymknie się niecenzuralne słowo. Ale wystarczyło kilka dni, by wszyscy się przekonali, że moja obecność niczego nie zmieniła. Ja też żartuję i głośno się śmieję.