18 kwietnia
czwartek
Boguslawy, Apoloniusza
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Na końcu świata

Ocena: 0
6645
Wrócili szczęśliwi. Nie zarobili żadnych pieniędzy, choć poświęcili kilka miesięcy swojego życia, żeby służyć innym gdzieś na antypodach. Co w misjach zafascynowało świeckich wolontariuszy?
Sylwia Grzęda niedawno wróciła z Peru. Przez 12 miesięcy pracowała w miejscowości Piura na pustyni. Przed wyjazdem była nianią w przedszkolu. Aby wyjechać na wolontariat, musiała zrezygnować z pracy.

– O misjach myślałam już od szkoły podstawowej. Przed maturą poinformowałam rodziców, że zamierzam wyjechać na misje i dlatego pewnie wstąpię do zakonu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że na misjach mogą pracować osoby świeckie. Jednak wspólnie zadecydowaliśmy, że najpierw powinnam pójść na studia i dopiero potem dokonać wyboru. Wybrałam misjologię na UKSW w Warszawie – opowiada Sylwia. – Jednak im dłużej studiowałam, tym większe miałam wątpliwości, czy misje są dla mnie. Siłowałam się z Panem Bogiem. Długo z Nim rozmawiałam. Przez kilka lat byłam wolontariuszką w Papieskich Dziełach Misyjnych. Potem trafiłam do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego. Czułam, że Pan Bóg mnie woła i powinnam pojechać.

Przygotowania w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie trwają minimum rok. Obejmują spotkania z wolontariuszami i misjonarzami, którzy wrócili z misji i dzielą się swoimi świadectwami, a także badania psychologiczne. Wolontariusze uczą się języków obcych – na własną rękę lub w szkołach językowych. Wskazówek udzielają im także specjaliści od medycyny tropikalnej. Jednak największe znaczenie dla wolontariuszy mają spotkania modlitewne i rozwój duchowy. Wolontariusze, którzy wylatują na misje, sami opłacają szczepienia oraz bilety na samolot.

Kiedy przyjeżdżają na pierwsze spotkanie, wielu mówi o swoich marzeniach dotyczących przyszłych placówek misyjnych: do jakiego kraju czy na jaki kontynent chcieliby wyjechać. Jednak to ksiądz dyrektor podejmuje decyzję, dokąd uda się wolontariusz. – Zawsze uważałam, że nie da się przygotować na misje w stu procentach. Kiedy wyjeżdżałam, nie bałam się tęsknoty za rodziną czy krajem, ale tego, że zawiodę Pana Jezusa i że nie podołam misjom. Znam moje wady. Jestem krytyczna wobec siebie i innych. Brakuje mi asertywności. Trudno mi podejmować decyzje i rezygnować ze swoich planów. Praca na misjach stała się dla mnie wielką lekcją pokory, miłości do Boga i do drugiego człowieka – podkreśla Sylwia.

Przez rok pracowała w slumsach. Wraz z miejscowymi animatorami organizowała rodzaj świetlicy środowiskowej, w której dzieci i młodzież mogły pożytecznie i radośnie czas, uczyć się, zbliżyć do Pana Boga.

– W Peru uderzyły mnie bieda i głód emocjonalny ludzi, którzy potrzebują opieki duchowej i psychologicznej. Wiele rodzin jest tam niepełnych, patologicznych. Działają gangi narkotykowe, panuje duże pijaństwo, przemoc. W biały dzień można tam zostać obrabowanym z nożem w ręku. Ludzie potrzebują zrozumienia, bliskości, zainteresowania, a przede wszystkim Pana Boga – opowiada. – Wielu miejscowych dziwiło się, że do nich przyjechałam i że pracuję za darmo. Dzieci podchodziły i pytały, gdzie ja właściwie pracuję, bo ciągle z nimi jestem. Choć nie miałam czasu dla siebie, to wspominam ten rok jako bardzo ważny w moim życiu. Chciałam dawać, ale tak naprawdę to ja zostałam obdarowana. Zrozumiałam, że szukanie szczęścia daleko od Boga to czyste szaleństwo. A kiedy wracałam do Polski, opuszczałam dzieci i młodzież z żalem – nie ukrywa wolontariuszka.

Odkryć prostotę

– Pomysł wyjazdu na misje zrodził się we mnie już kilka lat przed wyjazdem. Uwielbiam pracę z dziećmi, jestem wolontariuszem w domu dziecka od prawie sześciu lat. Zawsze chciałem pracować z dziećmi jako wychowawca. Znalazłem w internecie informację, że Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie prowadzi szkolenia do wyjazdu na misje. Zapisałem się i już po pierwszym spotkaniu byłem pewny, że to jest właśnie to, co chcę w tym momencie życia robić – opowiada 25-letni Krzysztof Karłuk, absolwent AWF w Białymstoku.

– Dołączyłem do grupy wolontariuszy w połowie szkolenia 2011 roku, więc nie mogłem wyjechać na misję długoterminową. Zdecydowałem się na miesięczną misję na Ukrainę, gdzie pomagałem wraz z dwoma innymi wolontariuszami przy remoncie mieszkania sióstr salezjanek. Kilka miesięcy później rozpocząłem kolejne szkolenie, które trwało od września 2011 do maja 2012 roku. Wtedy wiedziałem już, że na misję wyjadę do Lufubu w Zambii, a moją misyjną towarzyszką będzie Ilona Kaczmarek.

Lufubu to wioska w buszu oddalona od najbliższego miasta o 200 km. Miejscowa ludność okazała się bardzo przyjazna. Pierwsze przyjaźnie Krzysztof nawiązał oczywiście z dziećmi, z którymi spędzał najwięcej czasu. Później zaczął też poznawać rodziców czy starsze rodzeństwo podopiecznych. Wspólne spacery i odwiedziny zaprzyjaźnionych rodzin spowodowały, że bardzo dobrze poznał życie codzienne miejscowej ludności.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 18 kwietnia

Czwartek, III Tydzień wielkanocny
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 6, 44-51
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Najczęściej czytane komentarze



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter