– Chociaż o ŚDM mówimy, podając – duże – liczby uczestników, to każdy jest tam ze swoją historią – mówi bp Marek Solarczyk.
Z bp. Markiem Solarczykiem rozmawia Przemysław Goławski
Światowe Dni Młodzieży to za każdym razem okazja, by doświadczyć Kościoła w powszechnym i misyjnym wymiarze pod przewodnictwem papieża. Jak Ksiądz Biskup odczytuje to wydarzenie w Ameryce Środkowej, w państwie – jak mówił Franciszek – łączącym różne światy?
Przede wszystkim jest to niesamowite święto wspólnoty, można nawet powiedzieć: rodziny, na wiele różnych sposobów. Wspaniałe jest, jak przeżywali to pielgrzymi, którzy pokonali różne trudności, by dotrzeć do Panamy, jak wyrażali swoją serdeczność, jedność, miłość i wiarę. Gdy do tego dołączymy ogromny dar, jakim są gospodarze – Panamczycy, to, jak do nas podchodzili, z jaką otwartością i poświęceniem, wtedy rzeczywiście nazwanie wszystkich rodziną nie jest na wyrost. Panamczycy bardzo często kończyli spotkanie zaproszeniem, żeby ich odwiedzić jeszcze raz, żeby się czuć jak u siebie i żeby ich dom traktować jako swój dom.
Czy przeżył Ksiądz Biskup w czasie ŚDM w Panamie coś zaskakującego, co szczególnie zostaje w pamięci?
Tych doświadczeń jest bardzo wiele, choć być może dla wielu byłyby one bardzo normalne i zwyczajne. Przede wszystkim otwartość, szczerość, serdeczność. Jeżeli idziesz ulicą, widzisz pielgrzyma albo kogoś z mieszkańców i jesteś pozdrawiany, a inni reagują na twoje pozdrowienia, to tęskni się, żeby coś takiego było możliwe na co dzień także w Polsce.
Druga kwestia to tajemnice, które młodzi odkrywają w sobie – wtedy, kiedy proszą o rozmowę, o modlitwę, o błogosławieństwo. Bo chociaż o ŚDM mówimy, podając – duże – liczby uczestników, to każdy jest tam ze swoją historią, ze swoimi doświadczeniami i pragnieniami, każdy jest ważny. O tym nie można zapomnieć.
Chciałbym też przywołać opowieść jednej z naszych uczestniczek, bo jestem pod ogromnym wrażeniem tej historii. W czasie Dni w Diecezjach dziewczyna została przyjęta na bardzo ubogim terenie. Na pożegnanie od swoich gospodarzy – z bardzo skromnego domostwa – otrzymała złoty łańcuszek z krzyżykiem, zdjęty z szyi domownika. Gospodarz nalegał, niemal wymusił, by go przyjęła, mówiąc, że on nie ma nic cenniejszego, a chce dać po prostu to, co jest w ich domu najcenniejsze. Prosił o przyjęcie daru, licząc na to, że pamięć wszystkiego, co jest ich wspólnym doświadczeniem i wspólnie spędzonym czasem, przetrwa. Nasza uczestniczka opowiadała o tym ze łzami w oczach, pokazując krzyżyk. I to jest rzeczywiście niesamowite doświadczenie.
Czyli teraz należy tylko przenieść doświadczenie otwartości i gotowości do spotkania drugiego człowieka oraz wdzięczności za nie do nas, do Polski?
Na to liczę. Kiedy mieliśmy katechezy, kiedy był czas pytań i rozmów, to one wcale nie były takie gładkie i proste. Jednocześnie pokazały wielką szczerość młodych ludzi i wielką chęć zrobienia czegoś ważnego, czegoś, co będzie się liczyło w życiu.