Wciąż robi wrażenie nowej, choć stoi już ze dwa lata. Ale co to są dwa lata w tradycji polskich przydrożnych kapliczek, krzyży, obelisków i figur, skoro niektóre liczą sobie setki lat?
Ta spełnia rolę podwójną, bo jest nie tylko przydrożna, ale i przyrzeczna. Wisłą znów pływa więcej łódek, więc nie tylko jest znakiem rozpoznawczym – jak chcieliby niektórzy – ale przede wszystkim przypomina, jaki jest porządek rzeczy. Ani z polnej piaszczystej drogi, ani tym bardziej z łódki tego nie widać, ale kapliczka kryje subtelną tajemnicę: na przechodniów i wodniaków patrzy Chrystus Frasobliwy, ale na mieszkańców tej ziemi, w małej niszy od tyłu, spogląda piękna święta Barbara, która – jak się zdaje – ma na tym odcinku Wisły, między Zakroczymiem a Czerwińskiem, swoją własną legendę. I na pewno nie ma za złe tym, którzy, nieświadomi legendy, w jej subtelnej figurce widzą Matkę Bożą.
Czyż bez Jej pomocy dałoby się żyć na tym trudnym kawałku ziemi i wody?
– Mamusia wstawała przed świtem i przeprawiała się na kępę, tam doiła naszą krowę – bo kilka krów gospodarzy z naszej okolicy pasło się na kępie całe lato, wiozło się je łodziami, jak już pogoda pozwalała, i tam zostawały – i wracała z kanką, żeby dla nas mleko było i żeby naszykować do mleczarni. To mleko to było czasami całe nasze utrzymanie, bo skąd było brać pieniądze? – opowiada sąsiadka z nadwiślanej okolicy.
A przeprawa na kępę nie była prosta, bo kępa – tak mówią miejscowi na całkiem sporą wysepkę – leży pośrodku, a Wisła jest w tym miejscu bardzo już szeroka. Kiedy zaś woda jest dodatkowo wysoka, to trzeba nie lada odwagi i umiejętności. I tak kilka razy dziennie.
– Ale co mamusia miała zrobić? – rzuca sąsiadka retoryczne pytanie. A rzecz nie działa się przed wojną czy jeszcze wcześniej. Takie były tu realia jeszcze w latach sześćdziesiątych. Ojcowie wymęczeni wojną umierali szybko, matki musiały sobie jakoś radzić.
– Mamusia już nie była taka młoda, tatuś mojego brata zginał na wojnie, mamusia wyszła znów za mąż i mój tatuś też długo nie żył. Opieka była tylko w krzyżu świętym i w Matce Bożej; zawsze przed szkołą poszłam pod nasz krzyż, co go tu po cichu wystawili gospodarze i się pożaliłam, pomodliłam, uprosiłam. Żeby mieć trochę więcej siły na to wszystko, żeby się nie dać w szkole, bo jak zachorowałam i straciłam słuch, bo już bardzo trudno było. Bez tej rozmowy pod krzyżem to bym sobie nie poradziła. Krzyż mnie wszystkiego nauczył.
– Dlatego kapliczki są takie potrzebne – deklaruje. A biała kapliczka, nowa i wpisana w tradycję zarazem, czeka teraz na jej syna, młodego warszawiaka, żeby wytrwał w seminarium i odprawił tu kiedyś Mszę Świętą.
– Zawsze mówi, że to babcia go wszystkiego tutaj nauczyła, każdej modlitwy i każdej pieśni – wspomina mamę sąsiadka. I sadzi coraz piękniejsze kwiaty.