Jestem ostrożny, gdy ktoś twierdzi, że jak coś mówi na takim zgromadzeniu i z dobrą intencją, to na pewno jest głosem Ducha Świętego. - mówi abp. Adrian Galbas SAC, metropolita katowicki, delegat Konferencji Episkopatu Polski na XVI Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów, w rozmowie z ks. Henrykiem Zielińskim

Przed wyjazdem do Rzymu mówił Ksiądz Arcybiskup: „Rzymska faza synodu jest jedną wielką niewiadomą”. Coś się zmieniło od tamtej pory?
Mówiłem to, mając doświadczenie fazy kontynentalnej synodu w Pradze, która była wielką szarpaniną. Czy coś się zmieniło po Rzymie? W sumie niewiele. Klimat był na pewno inny, spokojniejszy, powiedziałbym nawet, że „uduchowiony”. Trudno jednak byłoby mi zdefiniować – trzymając się metafory drogi synodalnej – na czym konkretnie polegałby ten krok zrobiony w mieście nad Tybrem. W większości było to powtórzenie tych samych opinii, które były wyrażane już wcześniej. Na pewno wartością było to, że wcześniej były to opinie wyrażane lokalnie, a teraz zostały wypowiedziane na tak poważnym zgromadzeniu, z osobistym udziałem papieża. Na atmosferę spokoju na pewno wpłynęła też modlitwa, której było dużo. Dobrze zrobiła także obecność przedstawicieli katolickich Kościołów wschodnich, które dają świadectwo życia wiarą w warunkach o wiele trudniejszych niż nasze.
Był to czas równoczesnego wsłuchiwania się w głos ludzi i w głos Boga?
Jestem ostrożny, gdy ktoś twierdzi, że jak coś mówi na takim zgromadzeniu i z dobrą intencją, to na pewno jest głosem Ducha Świętego. Trzeba być skromniejszym. Było to słuchanie opinii wielu różnych ludzi z ich rozmaitym doświadczeniem, często bardzo trudnym, ale także wsłuchanie się w ich nadzieje i potrzeby. Nie chodzi tylko o tzw. radykalnych reformatorów, którzy wychodzą z założenia, że wiele z tego, co było dotychczas w Kościele, jest złe i wymaga poustawiania na nowo. Takich głosów było zresztą mało. Modlitwa i Słowo Boże ułatwiały przebicie się przez synodalny wielogłos i konfrontowanie się z pytaniem: co Pan Bóg chce nam teraz powiedzieć?
W podsumowaniu tej fazy synodu nie znalazły się określenia „inkluzywność” i „LGBT”, których wielu z nas się bało.
Owszem, ten akronim padał podczas dyskusji, jednak wielu uczestników synodu zwracało uwagę, że zamiast tego należy mówić o osobach, które „czują się marginalizowane i wykluczane z Kościoła ze względu na swoją tożsamość i seksualność”. W podsumowaniu jest mowa ogólnie o tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Nie trzeba wprowadzać do dokumentów kościelnych słów zaczerpniętych z obcego Kościołowi języka międzynarodowych agend, kojarzącego się z rozmaitymi ideologiami. To samo dotyczy inkluzywności, która jest słowem kluczem różnych agend świeckich. Musimy sprecyzować, o co nam chodzi, a nie przejmować obce nam słowa z podłożoną pod nie treścią.
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Kamerunu abp Andrew Nkea powiedział już po opublikowaniu podsumowania, że afrykańscy biskupi nie zgodzą się na zmianę teologii małżeństwa i rodziny. Pojawiło się widmo takiej zmiany?
Wciąż mocno trzeba dziś potwierdzać w Kościele nauczanie na temat małżeństwa i rodziny. Jasno musi brzmieć prawda, że małżeństwo jest tak szczególnym i chronionym związkiem kobiety i mężczyzny, że żaden inny nie może być z nim zrównany i nazywany małżeństwem. Wybrzmiało to szczególnie mocno ze strony Kościoła w Afryce, chociaż na tym kontynencie Kościół też ma w tej kwestii swoje problemy, jak choćby poligamię, o której na synodzie również mówiono.
W podsumowaniu znalazłem określenie rodziny jako „kośćca każdej wspólnoty chrześcijańskiej”, ale nie zauważyłem podkreślenia świętości małżeństwa. Coś przeoczyłem?
Gratuluję uważnego przeczytania dokumentu. To słuszna obserwacja. Na synodzie częściej mówiło się o rodzinie niż o małżeństwie. Jednak zamachów na katolicką koncepcję małżeństwa nie zauważyłem.
A propozycja przyznania większych kompetencji konferencjom episkopatów, włącznie z interweniowaniem w sprawach doktrynalnych? Nie grozi to separatyzmem?
To jeden z punktów, które dostały najwięcej głosów przeciwnych. Jest to postulat, co do którego mogę się domyślać, z jakich kręgów wypłynął. W czasie spotkania ten wątek nie był mocno podnoszony i dyskutowany. W dokumencie końcowym znalazł się dość nieoczekiwanie. Podczas samego spotkania więcej mówiono o wzmocnieniu roli metropolii kościelnych i ożywieniu ich jako ciał synodalnych, nie zaś o nadawaniu Kościołom lokalnym uprawnień w kwestii zmiany doktryny.
Jest także mowa o większym zaangażowaniu konferencji episkopatów i szerszej konsultacji wiernych przy wyłanianiu kandydatów na biskupów. Mamy z tym problem?
Kandydaci na biskupów są wyłaniani w trakcie starannego i żmudnego procesu, który zakłada przedstawianie uczciwych i całkowicie poufnych opinii ze strony tych, którzy są pytani. Pytani są głównie duchowni, choć nie tylko. Szersza konsultacja wiernych, także świeckich, byłaby pewnie właściwa, w końcu biskup jest wyświęcany do posługi w Kościele, w którym ci wierni są. Sam teraz pytam różne osoby w diecezji sosnowieckiej: Powiedzcie mi, jakiego biskupa potrzebujecie? Jakie mają być jego cechy, nie nazwisko. I ludzie mówią. Także świeccy. Jednak robienie tego w sposób publiczny? Chyba nie. Nie widzę, jak miałoby to wyglądać.
Święty Ambroży został wybrany na biskupa Mediolanu nie przez Stolicę Apostolską, tylko przez lud zebrany w katedrze.
I lud się nie pomylił. Ale to trzeba mieć autorytet Ambrożego i zmysł wiary ludu, który jest w katedrze, a nie na ulicy.
A co z zagrożeniem klerykalizacją, przed którą ostrzega papież Franciszek i o której mowa w sprawozdaniu?
Zagrożenie jest, a zlikwidujemy je poprzez normalność i naturalność w budowaniu relacji, zwłaszcza duchowni–świeccy i przełożeni–podwładni. Wszystko musi iść z chrztu, a nie ze święceń. To chrzest daje nam tę samą godność, ponad którą nie ma już żadnej innej. Święcenia są w służbie wiernym, a nie wierni w służbie wyświęconym. A Duch Święty udziela swoich darów i charyzmatów nie tylko podczas święceń. Jego ramiona są znacznie szersze. Pamiętając o tym i szanując to, nie ulegniemy klerykalizmowi.
Kościół ma być dla świata bardziej wiarygodny, a nie milszy – to też słowa Księdza Arcybiskupa. Co z tą wiarygodnością?
Podczas lektury Instrumentum laboris poruszyła mnie pojawiająca się tam fraza, że Kościół ma być miejscem, gdzie wszyscy będą się dobrze czuli. Owszem, Kościół ma być domem, przyjmującym wszystkich, ale to nie wystarczy. Ma być też zapowiedzią domu Ojca, w którym jest mieszkań wiele i do którego wszyscy jesteśmy zaproszeni. Kościół ma proponować jasną i opartą na prawdzie drogę do tego domu. Inaczej – używając ewangelicznej metafory – byłby „ślepym przewodnikiem ślepych”. Na tej drodze nie wszyscy się będą dobrze czuli, zwłaszcza gdy trzeba będzie podjąć walkę ze sobą samym, ze swoim grzechem, czyli wejść w proces nawrócenia.
Ważny jest związek między Konstytucją dogmatyczną o Kościele i Konstytucją duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym. W czasie Soboru Watykańskiego II najpierw sformułowano naukę o tym, czym Kościół jest, aby następnie wyciągnąć praktyczne wnioski, jak Kościół powinien funkcjonować w świecie. To jest właściwa kolejność. Budowanie doktryny pod ludzkie oczekiwania tylko wprowadziłoby zamęt.
Relacja między miłością i prawdą znalazła się nie wśród tych, co do których na synodzie była „zbieżność” stanowisk, tylko wśród „kwestii do podjęcia”. Czepiam się?
Nie. Sam związek miłości i prawdy jest oczywisty. Dla nas chrześcijan uosobieniem miłości i prawdy jest sam Chrystus, w którym one się spotykają. Poza Chrystusem mogą się rozejść. Prawda bez miłości byłaby okrucieństwem, miłość bez prawdy – naiwnością. Pytanie tylko, czy wszyscy tak samo rozumiemy miłość i prawdę. Kwestią do podjęcia jest to, jak spotkanie miłości i prawdy ma się realizować w praktyce Kościoła, np. w odniesieniu do osób rozwiedzionych, żyjących w ponownych związkach, i nie tylko do nich.
Synod był czasem nawrócenia, o czym mówił Ksiądz Arcybiskup przed wyjazdem do Rzymu i w kazaniu przy grobie św. Jana Pawła II?
Usłyszałem w Rzymie wiele świadectw, które mnie wewnętrznie poruszyły. Na pewno więc to spotkanie pomogło mi w moim osobistym nawracaniu się. Zdystansowany jednak jestem do mówienia o konieczności nawracania struktur i instytucji. Nawracać się musi człowiek. Osobiste nawrócenie jest fundamentalne. Bez niego „nawracanie” struktur będzie w rzeczywistości majsterkowaniem, które popsuje, zamiast naprawić.